Oskarżony przyznał się do podłożenia wszystkich bomb. Zapewniał, że nie chciał zrobić nikomu krzywdy. Twierdził, iż ładunki były zrobione tak, że nie mogły zabić.
Ofiary Rurabombera nie straciły życia, ale zostały okaleczone. Pierwszą z nich była Maria Guzek. Sprzątała klatkę schodową przy alei Tysiąclecia. Zobaczyła reklamówkę i chciała ją wyrzucić do zsypu. Wówczas nastąpił wybuch. Eksplozja rozerwała kobiecie policzek, uszkodziła nerwy twarzy, zęby i język. Blizna na twarzy pozostała jej na całe życie.
Zbigniewowi Mędrekowi, kolejnemu z poszkodowanych, eksplozja rozerwała tętnicę, uszkodziła nerw łokciowy oraz mięsień dwugłowy. Podobna historia z reklamówką przydarzyła się Jerzemu Błudnickiemu i innym hydraulikom, którzy kontrolowali węzeł cieplny w bloku przy ul. Białostockiej. – Gdy chciałem tę torbę przesunąć, nastąpił wybuch. Huk, dym, ogień i ból – opisywał Błudnicki. Przez trzy miesiące po eksplozji nie słyszał na jedno ucho, a gwóźdź z bomby wbił mu się w nos.
Pozostałe ładunki S. nie raniły nikogo. Eksplozja przy ul. Wiosennej jedynie ogłuszyła Janinę F. Życie uratowały jej metalowe drzwi, które złagodziły skutki eksplozji. Do kolejnej doszło w przejściu pod mostem Poniatowskiego. Niedługo potem w pociągu z Hajnówki do Warszawy znaleziono ładunek, który udało się rozbroić. Wybuch przy ul. Radzymińskiej (5 stycznia 1999 roku) był ostatnim dziełem Rurabombera. Złapano go, gdy oglądał efekty eksplozji.
Najsilniejszego z ładunków S. szczęśliwie nie zdążył użyć. Znalezione w jego mieszkaniu materiały wybuchowe zdetonowano na poligonie. Mogły zabić kilka osób.
Sędzia nie znalazł okoliczności przemawiających na korzyść podsądnego. – Sam oskarżony powiedział, że nadal będzie podkładał bomby i liczy na to, że popularność sprawi, iż zostanie zauważony. Nie okazał również skruchy, a uśmiech praktycznie nie schodził z jego twarzy. Spochmurniał jedynie na krótki moment, kiedy na rozprawie zeznawały ofiary wybuchów jego ładunków – mówił.
W pewnym momencie oskarżony wycelował w stronę dziennikarzy palec i udał, że z niego strzela. Flesze aparatów fotograficznych sprawiły mu wyraźną radość.
Bezczelność S. dała o sobie znać pod koniec rozprawy. – Czy zrozumiał pan wyrok? – spytał przewodniczący składu orzekającego. – Tak, ale żeby było śmieszniej, ja zabiję sędziego. I panią prokurator też – zdążył powiedzieć skazany.
Na początku tego roku po odsiedzeniu wyroku S. wyszedł z więzienia. – Jest przez nas monitorowany – przyznają nieoficjalnie policjanci.
Zamach na Sejm?
W ostatnich miesiącach najgłośniej było o Brunonie K., pracowniku naukowym Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, który miał przygotowywać atak na Sejm. Choć wokół sprawy jest wiele niejasności, śledczy twierdzą, że chciał zorganizować zamach terrorystyczny w centrum Warszawy. Został zatrzymany przez ABW dwa dni przed 11 listopada ubiegłego roku.
Brunon K. – jak twierdzą śledczy – wzorował się na Andersie Breiviku, który dwa lata temu zabił w Norwegii 77 osób. Zdaniem ABW Brunon K. chciał zdetonować na terenie Sejmu samochód z czterema tonami materiałów wybuchowych.
– Jego motywy były nacjonalistyczne, ksenofobiczne i antysemickie, osoby sprawujące władzę określał jako „obce" – informował na specjalnie zorganizowanej konferencji w centrali ABW Mariusz Krasoń z Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie.
ABW zatrzymała też dwóch mężczyzn, którzy mieli mu pomagać i dostarczyć broń. Po przesłuchaniu obydwaj zostali zwolnieni. Prokuratura zastosowała wobec nich dozór policyjny. Są kolekcjonerami militariów.
Nie jest wykluczone, że wokół Brunona K. działali pod przykrywką funkcjonariusze ABW. Być może w jego mniemaniu to właśnie oni mieli stanowić trzon grupy, która zorganizowałaby zamach.
– Jego plan był taki: chciał zwerbować kierowcę, który samochodem wypełnionym materiałami wybuchowymi sforsuje szlaban przy Sejmie, uderzy w budynek i ucieknie. Bomba miała być odpalona zdalnie za pomocą fal radiowych z komórki przez Brunona K. – mówi nam jeden ze śledczych. – Sprawdzał, czy w okolicach tego budynku można używać radiowych urządzeń nadawczych.
Jak w czasie konferencji prasowej przyznał płk Jan Bilikiewicz z ABW, Brunon K. był pod kontrolą służb już od końca 2011 roku.
Na forach internetowych K. chwalił się umiejętnościami pirotechnicznymi, a jednocześnie ujawniał radykalne poglądy. W Internecie wpisywał sformułowania obraźliwe dla rządzącej ekipy PO.
Brunon K. specjalnie się nie ukrywał, bo wpisów dokonywał ze służbowego komputera. Na forach podawał skład mieszanek wybuchowych, które można wytworzyć domowym sposobem. Na jednym z nich przyznał, że organizował wykłady z „inżynierii saperskiej".
W czasie przeszukań ABW znalazła m.in. filmy z nagranymi eksperymentami. – W małopolskiej miejscowości Pszeginia zdetonował 250 kg materiałów wybuchowych – powiedział prok. Mariusz Krasoń. Nagranie pochodzi sprzed kilku lat.
Brunon K. jest w areszcie. Jak informowała Prokuratura Apelacyjna w Krakowie, przyznał się do części zarzutów: do szkoleń dla osób, które zwerbował, oraz do przeprowadzenia próbnych detonacji. Usłyszał zarzuty „przygotowania do usunięcia przemocą konstytucyjnych organów państwa" oraz „przygotowania do przeprowadzenia eksplozji materiałów wybuchowych".
W połowie lipca listę zarzutów rozszerzono. Prokuratorzy ustalili, że Brunon K. przez kilka miesięcy prowadził korespondencję e-mailową z dwoma mężczyznami, których nazwiska do tej pory nie pojawiły się w śledztwie. Niedoszły zamachowiec nakłaniał ich do uczestnictwa w ataku. – To bardzo poważny zarzut. Uznaliśmy, że jego działania miały charakter przestępstwa terrorystycznego – mówił Piotr Kosmaty z krakowskiej prokuratury apelacyjnej.
W ostatni wtorek w podwarszawskich Włochach zatrzymano – w związku ze sprawą Brunona K. – mężczyznę, któremu zarzuca się posiadanie materiałów wybuchowych.
Niemal w tym samym czasie biegli orzekli, że K. jest poczytalny i może przed sądem odpowiadać za swoje czyny. – Taka jest konkluzja opinii sądowo-psychiatrycznej dotyczącej Brunona K., którą otrzymaliśmy – powiedział Piotr Kosmaty. Prokuratura będzie więc mogła skierować do sądu akt oskarżenia. – Mamy nadzieję, że zrobimy to w ciągu najbliższych dwóch–trzech miesięcy – zapowiedział prok. Kosmaty.
Jacek Pałkiewicz, Dżungla miasta. Klucz do bezpieczeństwa, Zysk i S-ka, kwiecień 2013
Sytuacje nie do przewidzenia
Ewa Szopińska, agent mocno pomocny PZU
Coraz częściej media informują o atakach terrorystycznych. Nie tak dawno głośno było o ewakuowaniu szpitali, urzędów i prokuratury po wysłaniu anonimowych e-maili do wielu instytucji w całej Polsce. Na szczęście się okazało, że te alarmy bombowe były tylko chuligańskim wybrykiem. Czy zatem możemy czuć się bezpiecznie? Czy każdego dnia, wychodząc do pracy, możemy czuć się pewni, że wrócimy do domu?
Najgorsze w aktach terroru jest to, że nie możemy ich przewidzieć ani się na nie przygotować. Takie zdarzenia dzieją się nagle, niespodziewanie, zmieniając życie tak nas samych, jak i naszych najbliższych. Na szczęście istnieje możliwość ubezpieczenia się od skutków terroru. Osoba, która poniesie uszczerbek w zamachu terrorystycznym, może liczyć na odszkodowanie w ramach „zwykłego" ubezpieczenia na życie. Jeśli podczas tego typu zdarzenia przypadkowa ofiara aktu terroru, która posiada polisę na życie, zginie, wówczas osobom uposażonym jest wypłacana pełna suma ubezpieczenia. Zatem zgodnie z Ogólnymi Warunkami Umowy, jeśli będziemy przypadkową ofiarą ataku terrorystycznego, mamy zagwarantowaną ochronę poprzez polisę na życie.
Warto zadać sobie odpowiednio wcześniej pytanie, jak moja rodzina poradzi sobie finansowo, kiedy mnie zabraknie? Czy stać mnie będzie na leczenie w przypadku wypadku? W dzisiejszych czasach nigdy bowiem nie możemy być do końca pewni, co czeka na nas za rogiem ulicy.