Uchwalone zmiany doprowadziły do diabelskiej alternatywy – albo do orzekania dopuszczeni zostaną sędziowie wybrani przez partię rządzącą (a jest ich raczej za dużo, bo PiS powinien był wybrać dwóch a nie pięciu sędziów w rozpoczynającej się kadencji Sejmu) albo pozycja TK zostanie zdegradowana, a jego praca sparaliżowana. W świetle uchwalonych zmian, do orzekania w pełnym składzie potrzeba bowiem 13 sędziów, a w tej chwili w TK mamy ich tylko 10. Włączenie do składu sędziów wybranych przez PO nie wchodzi obecnie w rachubę, bo nie zostali zaprzysiężeni (nie mogą więc orzekać). Jeśli więc prezes Rzepliński nie dopuści sędziów wybranych przez PiS, Trybunał będzie mógł sądzić jedynie w mniejszych składach – w mniej istotnych sprawach.
Czy tak powinna wyglądać naprawa Trybunału? Nie. Reforma sądu konstytucyjnego jest niewątpliwie potrzebna, ale nie w takim kształcie i nie w takim trybie, w jakim jej dokonano. Autorytety prawnicze postulowały na łamach „Rzeczpospolitej" konieczne zmiany – jedną z często powtarzanych było odseparowanie Trybunału od bieżących wpływów politycznych. Chodzi m.in. o sposób wyboru sędziów – poszerzenie grona uprawnionych do zgłaszania kandydatów o opiniotwórcze środowiska prawnicze czy wybór sędziów przez Sejm większością 2/3 głosów . Postulowano też wprowadzenie kadencyjności prezesa TK (na wzór Sądu Najwyższego i NSA) czy ograniczenie jego władzy w wyznaczaniu składu orzekającego w danej sprawie. Wątpliwości prawników wzbudzały również tzw. wyroki interpretacyjne Trybunału, które nie usuwały z obrotu prawnego wadliwych przepisów, a jedynie wskazywały jak należy dany przepis interpretować, by był zgodny z konstytucją. Racjonalne postulaty zmian można by mnożyć.
Niestety, nie znalazły się one w uchwalonej ustawie. Ta skupiła się bowiem na „przejmowaniu" Trybunału przez PiS i blokowaniu pracy sądu konstytucyjnego. Co gorsza, poprzedzono to licznymi wątpliwymi prawnie posunięciami – niezaprzysiężeniem przez prezydenta sędziów z nadania PO (choćby legalnie wybranej przez trójki, a nie piątki). Następnie unieważnienie wszystkich sejmowych uchwał, na mocy których wybrano sędziów w poprzedniej kadencji i awantura o publikację wyroków dotyczących nowelizacji ustawy o TK. I wreszcie – procedowanie nad uchwalonym właśnie projektem zmian – bez szerszych konsultacji, z ograniczeniem zabierania głosu przez opozycję podczas debaty sejmowej i w trybie ekspresowym. Nie wspominając o braku vacatio legis – to niebywałe, że tak istotne zmiany wchodzą w życie z dniem ogłoszenia!
Hasło „naprawy" Trybunału niesione na sztandarach przez partię rządzącą to tylko pretekst do podporządkowania sobie sądu konstytucyjnego. Wszak rzecznik rządu Elżbieta Witek powiedziała wprost: „to ostatnie ogniwo, które mogłoby zablokować nasze reformy". Prawna wojna podjazdowa służyła de facto do osiągnięcia celu politycznego. Czy było warto