Jego poglądy na temat feminizmu, ubóstwa, czy stosunków rasowych wyrażane na Twitterze nie spodobały się przełożonym i założycielom Business Insider – dyrektorowi generalnemu i zarazem redaktorowi naczelnemu Henry'emu Blodgetowi oraz prezesowi Kevinowi Ryanowi. Według oficjalnej wersji Dickinson został zmuszony do rezygnacji, co w praktyce oznacza po prostu zwolnienie dyscyplinarne. "Jeden z szefów 'Business Insider' zamieścił komentarze na Twitterze, które nie odzwierciedlają respektowanych przez nas wartości i nie ma dla niego miejsca w spółce" – uzasadnił swoją decyzję Blodget.
Były już dyrektor technologiczny Business Insider od dłuższego czasu dzielił się swoimi kontrowersyjnymi przemyśleniami na Twitterze. Jego szefowie zdecydowali się jednak na interwencję dopiero, gdy na wpisy zwrócił uwagę blog Valleywag, poświęcony problemom Doliny Krzemowej. Autor artykułu podkreślał, że jednym z obowiązków Dickinsona było zatrudnianie pracowników, sugerując że mógł się przy tym kierować uprzedzeniami.
Wśród bardziej cenzuralnych uwag, które nadają się do przytoczenia znalazły się takie myśli jak: "Nie możesz wyżywić rodziny za płacę minimalną? A kto ci powiedział, że masz zakładać p... rodzinę jeśli jesteś wart tyle aby pracować za minimalną stawkę". Albo: "Przynajmniej jeśli dojdzie do napięcia nuklearnego z Rosją w sprawie praw gejów, będziemy wiedzieli, że cały świat jest satyryczną symulacją". Inne uwagi Dickinsona szydziły także z Afroamerykanów (nazwał ich obraźliwie "czarnuchami"), Żydów oraz zawierały treści bluźniercze dla chrześcijan.
Na razie Dickinson konsekwentnie podtrzymuje swoje poglądy. Twierdzi, że po zwolnieniu jego wpisy na Twitterze zaczęło śledzić ponad 850 nowych internautów. I zamierza oferować usługi konsultingowe w dziedzinie mediów społecznościowych.
Tomasz Deptuła z Nowego Jorku