We wtorek posłowie koalicji PO–PSL złożyli w Sejmie projekt zmian zapowiadany w czasie kampanii wyborczej przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Dzięki wysokim dotacjom dla firm, które zatrudnią osoby do 30. roku życia, rząd liczy, że po zmianach pracę na etatach znajdzie nawet 115 tys. młodych osób, które obecnie zapełniają wyłącznie rejestry bezrobotnych.
Dotacja ma być kartą przetargową osoby poszukującej pracy. Pracodawca, który zdecyduje się na jej zatrudnienie, będzie mógł podpisać umowę z powiatowym urzędem pracy, na podstawie której pośredniak dopłaci do pensji takiego pracownika równowartość minimalnego wynagrodzenia razem ze składkami ZUS.
W uzasadnieniu do projektu posłowie założyli, że w przyszłym roku minimalne wynagrodzenie wzrośnie do 1,8 tys. zł, tak więc razem ze składkami na ZUS pracodawca będzie mógł dostać z urzędu pracy do 2173,32 zł miesięcznie. Do kieszeni zatrudnionego trafi z tego 1320,80 zł miesięcznie.
Cała operacja ma kosztować blisko 3 mld zł, jednakże pomysłodawcy zmian szacują, że rzeczywisty koszt nowelizacji wyniesie niewiele więcej niż 2 mld zł. Prawie 40 proc. dotacji wróci bowiem do budżetu w formie składek ZUS i podatków. Poza tym część przedsiębiorców nie dotrwa do końca okresu dotowanego zatrudnienia i będzie musiała zwrócić część tego dofinansowania.
W myśl projektu dotacje z urzędu pracy na pokrycie wynagrodzenia będą wypłacane tylko przez pierwsze 12 miesięcy pracy. Firma dostanie te pieniądze, tylko jeśli zobowiąże się do zatrudnienia takiej osoby przez łączny okres dwóch lat. Pozostałe 12 miesięcy pracy będzie więc finansować z własnej kieszeni. Jeśli zerwie tę umowę przed czasem, będzie musiała zwrócić część dotacji, proporcjonalnie do okresu, jaki został do zakończenia umówionego zatrudnienia.