Polska polityka powoli się profesjonalizuje. Czy dotyczy to też wyglądu?
Myślę, że polscy politycy dbają o swój styl bardziej niż kiedyś, niektórzy może nawet za bardzo. W tym sensie, że zbyt skupiają się na samym “opakowaniu” i to dominuje nad przekazem merytorycznym. Politycy czasem zapominają, że strój jest formą komunikacji, a nie celem samym w sobie. Strój mówi za nas, zanim się odezwiemy. Nie jest jedynie formą ekspresji, wyrazem osobistych preferencji, ale przede wszystkim komunikuje, kim jesteśmy. Jeśli wygląd ma komunikować, że ktoś jest politykiem, osobą poważną i odpowiedzialną za swój kraj i społeczeństwo, to strój powinien pasować do roli, jaką pełni. I jego dobór powinien podlegać takiej samej strategii, jak reszta komunikacji - tego co się mówi, o czym i kiedy.
A jak pani definiuje kreowanie wizerunku?
Wizerunek musi być przede wszystkim spójny. Jest nośnikiem największego kapitału polityka – zaufania społecznego. Po pierwsze, mamy do czynienia z człowiekiem, który ma konkretne cechy osobowościowe i fizyczne. Ten człowiek należy do partii, którą reprezentuje, a która ma określone oczekiwania, co do wizerunku swoich polityków, ponieważ ma konkretnego odbiorcę. Nie każdego da się przerobić, „opakować” w taki sposób, by odpowiadał każdemu odbiorcy. Wiem, że partie kładą nacisk na to, by pewnych cech nie eksponować. Na przykład, jeżeli partia zabiega o elektorat o niższych dochodach, to nie należy w żaden sposób epatować bogactwem, wszystkie atrybuty prestiżu, drogie zegarki i markowe garnitury, po których z daleka widać, że są kosztowne, nie są dobrze widziane, ponieważ trudno, żeby elektorat utożsamiał się z takim wizerunkiem.
Jak wielu w Polsce polityków źle się komunikuje w warstwie wizualnej?