Potrzeba było deklaracji szefa Komisji Europejskiej Jeana-Claude'a Junckera w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" pod koniec kwietnia, aby widmo polexitu zniknęło z kampanii przed eurowyborami. Trzy tygodnie później także w rozmowie z naszą gazetą to szef Bundestagu Wolfgang Schäuble musiał zapewnić, że marginalizacja Polski w Europie dwóch prędkości jest fantazją, bo Niemcy nigdy nie pójdą na taki układ z Francją, aby i to widmo wyparowało z polskiej debaty. Ale dopiero wyniki niedzielnych wyborów ostatecznie pokazały, jak niewiele z rzeczywistością miała wizja opozycji „powrotu Polski do głównego nurtu Europy", co zapewne było zasadniczym powodem słabego wyniku formacji Grzegorza Schetyny.
Test Webera
Unia, w której się obudziliśmy, nie jest bowiem w żadnym wypadku zwartą organizacją państw forsujących dalszą integrację, w której buntują się tylko pojedyncze czarne owce, jak Polska czy Węgry. W tych dniach BBC zaczęła nazywać PiS partią „konserwatywną", rezerwując określenie „populiści" i „nacjonaliści" dla Alternatywy dla Niemiec czy francuskiego Zjednoczenia Narodowego, zaś „Politico" uznało polskie ugrupowanie rządzące za „łagodnych eurosceptyków" nie z nagłej miłości do Jarosława Kaczyńskiego, tylko z powodu zasadniczej zmiany unijnego kontekstu, w jakim znalazł się PiS.
Do pewnego stopnia widać to po nowym składzie Parlamentu Europejskiego, ale znacznie lepiej po tym, jacy przywódcy będą się w przyszłości gromadzili się na posiedzeniach Rady Europejskiej.
Od wprowadzenia powszechnego głosowania do zgromadzenia w Strasburgu 40 lat temu, unijny proces decyzyjny kontrolował duopol chadeckiej Europejskiej Partii Ludowej (EPP) oraz Socjalistów i Demokratów (S&D). Z wyborów na wybory obie frakcje co prawda traciły wpływy (z 66 proc. deputowanych w 1999 r. do 54 proc. w 2014), ale teraz nastąpiła prawdziwa katastrofa: chadecy i socjaliści mają razem już tylko 43 proc. głosów (i to licząc Fidesz), po raz pierwszy straciły większość.
Do tej dwójki będzie musiał więc teraz dołączyć trzeci partner – najpewniej liberalna frakcja ALDE wzmocniona przez francuską En Marche! Ale za tym sumowaniem niewiele mówiących skrótów kryje się coś o wiele ważniejszego: przesunięcie władzy do Rady Europejskiej, dalsze odejście od Unii wspólnotowej ku międzyrządowej. To otwiera nowe możliwości gry dla Polski.