Parafianie najbardziej rozpoznawalnej katolickiej świątyni w Mińsku rozpoczęli zbiórkę podpisów pod pismem skierowanym do rządzącego od ponad ćwierćwiecza prezydenta Aleksandra Łukaszenki. Domagają się zwrotu kościoła, który zgodnie z decyzją władz stolicy od 2013 roku należy do miejskiej spółki komunalnej. Parafia wielokrotnie zwracała się do ratusza z prośbą o zwrot mienia (zgodnie z konkordatem), ale wszystko na nic.
Zarządzająca świątynią spółka obciążyła w ostatnich miesiącach wiernych dużymi podatkami od gruntu i mienia, które w świetle białoruskiego prawa „amortyzuje parafia". Obecnie chodzi o ponad 156 tys. rubli długu (równowartość 96 tys. złotych), spółka domaga się, by parafia miesięcznie płaciła 13 tys. rubli (równowartość niemal 8 tys. złotych). Twierdzi, że wszystko jest zgodne z prawem i te pieniądze nie trafiają do spółki, lecz do państwa.
– Czemu kościół powinien płacić państwu za to, że jest wykorzystywany? Za co powinniśmy płacić naszemu państwu 13 tys. rubli miesięcznie? Za to, że modlimy się we własnym kościele? Za to, że wychwalamy Boga, powinniśmy płacić takie pieniądze? Brak słów – przemawiał podczas niedzielnego kazania jeden z duchownych parafii ks. Stanisław Stanieuski.
– Kościół nigdy nie należał do państwa, mamy rozdział Kościoła od państwa – przemawiał. Dodał, że „Sługa Boży Edward Woyniłłowicz budował kościół tylko dla ludzi, by mogli tu wychwalać Boga". Polski i białoruski działacz społeczny ufundował kościół na cześć swoich zmarłych dzieci Szymona i Heleny w 1905 roku. Wybudowano go na podstawie projektu polskiego architekta Tomasza Pajzderskiego, który ma na swoim koncie także m.in. hotel Bazar w Poznaniu.
Po rewolucji bolszewickiej został zamknięty, w czasach komunistycznych (z wyjątkiem okresu okupacji niemieckiej) było tam kino. Powrócił do parafian tuż przed upadkiem ZSRR w 1990 roku.