Aleksander Szczygło wystąpił wczoraj do premiera o powołanie Antoniego Macierewicza na sekretarza stanu. Stwierdził, że zrobił to po to, „żeby nie było wątpliwości, że może czy nie może łączyć tych funkcji” (Macierewicz jest szefem Służby Kontrwywiadu Wojskowego, dwa tygodnie temu został posłem). Szczygło chciał w ten sposób obejść konstytucyjny zakaz łączenia mandatu posła z zatrudnieniem w administracji rządowej.

W 2001 roku premier Leszek Miller powierzył posłowi SLD Zbigniewowi Siemiątkowskiemu tymczasowo obowiązki szefa UOP. Potem, chcąc obejść ten sam zakaz co Szczygło, mianował go sekretarzem stanu w Kancelarii Premiera. Miller wystąpił wówczas aż o cztery ekspertyzy konstytucjonalistów: prof. Pawła Sarneckiego (ówczesny szef Biura Ekspertyz Sejmu), Wojciecha Sokolewicza (byłego sędziego Trybunału Konstytucyjnego), Mirosława Granata (również sędziego TK) oraz związanego z lewicą prof. Stanisława Gebethnera. Pierwsza trójka wydała opinie miażdżące dla Millera, uznając zgodnie, że naruszył prawo. Prof. Sarnecki uznał, że zakaz łączenia ma „charakter generalny”, a odstąpienie „naruszyłoby konstytucyjne zasady demokratycznego państwa prawnego i legalizmu działania władzy publicznej”. Stwierdzono też, że „powierzenie obowiązków szefa UOP posłowi piastującemu stanowisko sekretarza stanu powinno spowodować wygaśnięcie jego mandatu”. Jedynie prof. Gebethner po analizie poprzednich trzech napisał sprzyjającą Millerowi opinię.

Czy szef MON nie wiedział o tych opiniach, choć dyskutowano o tej sprawie w Sejmie V kadencji?