Partie utrzymują się głównie z dotacji z budżetu państwa. Największe dostają ponad 30 mln zł rocznie. Jednak nie rezygnują ze składek członkowskich. – Są one potwierdzeniem przynależności do partii – mówi poseł PSL Andrzej Grzyb.
– Jeśli ktoś nie jest w stanie udźwignąć tego obowiązku, może być z niego zwolniony – zapewnia Tadeusz Cymański z PiS. Najczęściej z płacenia składek zwalniani są emeryci, renciści i bezrobotni. A studenci w większości ugrupowań płacą jedynie połowę wymaganej kwoty.
W większości ugrupowań składki wynoszą około 10 zł miesięcznie. Tak jest w PiS, PO czy nieobecnej w parlamencie Samoobronie. W SLD ta kwota jest niższa – 5 zł. Inaczej składki liczone są w PSL i LPR. W Lidze jest to 25 zł rocznie, a w partii Waldemara Pawlaka o złotówkę mniej. Ludowcy, których jest – jak twierdzą – ok. 150 tys., powinni więc zbierać niebagatelną kwotę 3,5 mln zł rocznie.
Jednak to się nie udaje. – Nie wszyscy płacą składki, wielu ma je obniżone – mówi poseł Grzyb. – Dlatego mamy też specjalny fundusz, na który nasi parlamentarzyści i samorządowcy wpłacają miesięcznie 3 proc. poborów.
Więcej wymaga SLD. Parlamentarzyści i samorządowcy płacą specjalną składkę w wysokości 7 proc. uposażenia. W przypadku posłów to ok. 700 zł. – To prosty system. Wprowadziliśmy go w 2000 r. i świetnie się sprawdza – mówi Edward Kuczera, skarbnik Sojuszu. Szacuje, że wszystkie składki przynoszą partii od 2,5 do 3 mln zł rocznie. – W PiS nie wyznaczamy sobie takich procentowych zobowiązań – mówi Tadeusz Cymański.