O to w sumie chodziło, chociaż podpisując ten list, nie wiedziałem, że wywoła on taki oddźwięk, że z jego treścią będą solidaryzować się kolejne osoby czy całe środowiska akademickie. Ale zazwyczaj w momencie kiedy popieramy jakąś inicjatywę, trudno jest przesądzić o jej skuteczności. I nawet jeśli te podpisy nie będą argumentem decydującym o losie Mariusza Kamińskiego, to zawsze jest to pewna forma nacisku, sprzeciwu, aby nie załatwiać tej sprawy po cichu.
A czy można ten protest przeciwko odwołaniu Mariusza Kamińskiego z funkcji szefa CBA interpretować jako sprzeciw wobec nowego rządu? Tak jak bunt elit przeciwko lustracji w pewnym momencie stał się wielkim sprzeciwem wobec rządu PiS.
Poprzedni rząd miał zmasowaną, szeroko zakrojoną opozycję, na którą składała się i część mediów, i duży odłam inteligencji. Poza tym sprawa lustracji przez kilkanaście ostatnich lat wzbudzała bardzo sprzeczne stanowiska ludzi, więc pewnie powody tego buntu były różne, choć oczywiście cała ta akcja antylustracyjna wpisywała się w szerszą akcję antyrządową. Podpisując list w obronie Mariusza Kamińskiego, nawet przez chwilę nie pomyślałem o tym, że ta inicjatywa może zostać odczytana jako manifestacja stanowiska antyrządowego.
A co jeśli taki apel okaże się przeciwskuteczny? Wiadomo, że podpisały go osoby sympatyzujące z PiS. Dlaczego zatem premier miałby posłuchać zwolenników swojego największego politycznego rywala?
To chyba dość naturalne, że właśnie osoby sympatyzujące z PiS uważają, że należy tej sprawy bronić. A to, że wśród sygnatariuszy listu znajduje się wielu zwolenników PiS, nie odbiera temu listowi mocy jego argumentacji, prawda? Bo niby dlaczego argumenty zwolenników PiS nie miałyby być racjonalne i przekonujące?