W środę premier Donald Tusk powołał na szefa ABW mjr. Krzysztofa Bondaryka, a gen. Macieja Hunię na szefa SWW (Centrum Informacyjne Rządu poinformowało o tym dwa dni później, w piątek).
Ustawa o ABW mówi, że jej szefa powołuje premier po zasięgnięciu opinii prezydenta, rządowego Kolegium ds. Służb Specjalnych i Sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. Natomiast szefa SWW premier powołuje na wniosek ministra obrony i po zasięgnięciu opinii tych samych instytucji. Opinie te nie są jednak dla premiera wiążące.
Donald Tusk podjął jednak decyzje o powołaniu Bondaryka i Huni, zanim swoje zdanie na temat kandydatów wyraził prezydent. W sprawie Bondaryka premier czekał od 21 grudnia, a Huni od 4 stycznia. Do 16 stycznia Lech Kaczyński milczał. Prezydencki minister Michał Kamiński poinformował w niedzielę w Radiu Zet, że 8 stycznia prezydent zwrócił się do premiera z pytaniami dotyczącymi przeszłości Bondaryka. Nie dostał odpowiedzi i dlatego nie wyraził stanowiska. Z informacji „Rz” wynika, że Lech Kaczyński pytał o prawdopodobieństwo postawienia Bondarykowi zarzutów w śledztwie, które prowadzi warszawska prokuratura. Chodzi m.in. o nielegalne kopiowanie danych z PTC (właściciela Ery).
„Brak opinii nie może blokować podjęcia rozstrzygnięcia przez premiera w tej sprawie. Brak decyzji równałby się przyznaniu organom opiniującym uprawnień, które nie wynikają z ustawy” – głosi opublikowany w sobotę komunikat Kancelarii Premiera. Wynika z niego, że powołania poprzedziły konsultacje z Rządowym Centrum Legislacji i wynikało z nich, że decyzja Tuska jest zgodna z prawem.
Dlaczego jednak nie poczekano na opinię prezydenta? – Nie pozwolimy sobie narzucić dyktatu przez pałac. W sprawie Radosława Sikorskiego prezydent też miał obiekcje, a potem okazało się, że nie ma nic, co mogłoby zachwiać zaufanie do niego – zdradza jeden z polityków PO.