Podobne nastroje panowały po stronie amerykańskiej. Joe Biden jest piątym prezydentem USA, z którym spotkał się Władimir Putin. Ale pierwszym, który nie ma złudzeń co do charakteru moskiewskiego reżimu. Do Genewy poleciał nie w nadziei na „reset" czy „przełom", ale dla ustalenia minimalnych reguł gry i wskazania obszarów, gdzie współpraca jest jednak możliwa.
W USA nie zdążysz otworzyć ust, już do ciebie strzelają
Ale nawet ten plan minimum wydaje się nadmiernie ambitny. Na konferencji prasowej po czterech godzinach rozmówi Putin nie zasygnalizował żadnego poważnego obszaru, gdzie jest gotów pójść na ustępstwa. Nie obiecał nic w sprawie wstrzymania ataków w cyberprzestrzeni, o uwolnieniu Aleksieja Nawalnego nie może być mowy, kryzys na Ukrainie da się rozwiązać tylko w oparciu o umowę z Mińska, która od lat znajduje się w martwym punkcie. Uznał, że to Amerykanie odpowiadają za pogorszenie stosunków z Rosją, i sami robią to, co zarzucają Rosji. Nawet negocjacje w sprawie ograniczenia zbrojeń mają być przedmiotem dalszych konsultacji.
Aby uniknąć żenującego spektaklu, jaki dał na szczycie w Helsinkach w 2018 r. Donald Trump, zaprzeczając doniesieniom CIA o ingerencji Kremla w amerykańskie wybory, Biden odrzucił ofertę wspólnej konferencji prasowej z Putinem.
Ochrona praw człowieka leży w DNA Stanów Zjednoczonych
Rosjanin żadnych reguł gry w relacjach z Ameryką nie chce, bo już sam szczyt dowodzi, że mu się to nie opłaca. Biden zaproponował przecież spotkanie w marcu, gdy świat z przerażeniem śledził koncentrację rosyjskich wojsk u granic Ukrainy. Dla Rosjanina, którzy stoi na czele kraju z 14 razy mniejszą od amerykańskiej gospodarką, już sam występ w roli równego Stanom jest wielkim sukcesem. Ale dla niego to najwyraźniej za mało, skoro przez dwa miesiące, jakie minęły od zaproszenia, Rosja nie zrezygnowała ze zbójeckiej polityki. Przeprowadzony najpewniej z jej terytorium cyberatak sparaliżował główny ropociąg na wschodzie USA, Kreml poparł też porwanie przez Białoruś samolotu Ryanaira i brutalnie traktował Nawalnego.
– Odpowiedziałem uczciwie – oświadczył przed odlotem do Genewy Biden na pytanie, czy podtrzymuje, że Putin „jest zabójcą". A na zamkniętym spotkaniu przywódców NATO w Brukseli zapowiedział, że jego celem jest „konsolidacja obozu demokracji przeciw rosyjskiemu i chińskiemu autorytaryzmowi".
Głównym obszarem starcia tych dwóch światów będzie Ukraina. Każda ze stron ma tu potężną broń. Putin wciąż utrzymuje na ukraińskiej granicy ok. 90 tys. wojsk, jest gotowy w każdej chwili na uderzenie. Biden zostawił sobie z kolei otwartą opcję przyjęcia Ukrainy do NATO. W Brukseli zastrzegł co prawda, że to zależy od przeprowadzenia przez Kijów reform oraz przekonania do tego wszystkich sojuszników (w szczególności Niemiec i Francji). Ale też oświadczył, że okupacja przez Rosjan Donbasu i Krymu nie jest przeszkodą dla poszerzenia sojuszu (teoretycznie warunkiem członkostwa są uregulowane spory graniczne). I zapowiedział, że Ameryka będzie bronić „niezależności i integralności terytorialnej" Ukrainy. Zgoda Rosji na włączenie USA do „formatu normandzkiego" negocjującego pokój na Ukrainie byłaby pierwszym sygnałem kompromisu obu mocarstw. Wątpliwe jednak, aby Kreml na to poszedł.