Ziobro przekonuje jednak, że wszystko odbyło się za zgodą Miłoszewskiego. – Uznaliśmy z prokuratorem, że Kaczyński jest osobą uprawnioną, by zapoznać się z tymi informacjami –mówi. I przytacza art. 156 kodeksu postępowania karnego. Czytamy w nim: „Za zgodą prokuratora akta w toku postępowania mogą być w wyjątkowych wypadkach udostępnione innym osobom”. Zdaniem karnisty z UW prof. Piotra Kruszyńskiego art. 156 k.p.k. jest nieprecyzyjny i pozostawia wszystko właśnie w gestii prowadzącego sprawę: – Dlatego najważniejsze jest to, czy Miłoszewski wiedział wcześniej o zamiarach Ziobry i w jakim celu akta pokazano Kaczyńskiemu. Z przesłuchania Miłoszewskiego w płockiej prokuraturze ma wynikać, że nie tyle wyraził on zgodę, co czuł się w obowiązku wykonać polecenie prokuratora generalnego.
Zdaniem naszych rozmówców z kręgów prokuratorskich, jeśli Ziobro polecił Miłoszewskiemu udostępnić akta, to przekroczył swoje uprawnienia. Co więcej, jak mówi śledczy na wysokim stanowisku, prokurator może udostępnić akta tylko na wniosek osoby zainteresowanej. – Prowadzący śledztwo wydaje zgodę albo jej odmawia. Ale na piśmie, żeby zainteresowany mógł się odwołać – podkreśla nasz rozmówca.
A w tej sprawie, jak wynika z nieoficjalnych informacji, takiego wniosku nie było.
Ziobro przekonuje, że mógł udostępnić akta prezesowi PiS także dlatego, że Kaczyński był członkiem Rady Bezpieczeństwa Narodowego. – RBN może dostać analizy czy opracowania, a nie bezpośredni wgląd w akta – twierdzą jednak prokuratorzy.
Według dzisiejszego „Dziennika” w aktach, które przeglądał prezes PiS, były zeznania biznesmena Krzysztofa Baszniaka, wiceministra pracy w rządzie Waldemara Pawlaka. Baszniak opisywał m.in. spotkanie w siedzibie Orlenu, podczas którego była mowa o łapówce za zrealizowanie kontraktu z Jukosem. Łapówka miała być podzielona między ludzi prezydenta Kwaśniewskiego i premiera Millera. W zeznaniach miały się też pojawiać nazwiska innych polityków lewicy.