Reklama

Spółdzielnia czyli bat na Grzegorza Schetynę

Donald Tusk wcześniej specjalnie nie cenił Cezarego Grabarczyka, a teraz nie może się bez niego obyć – mówią politycy Platformy

Publikacja: 21.03.2011 18:50

Spółdzielnia czyli bat na Grzegorza Schetynę

Foto: ROL

Posłowie i senatorowie Platformy Obywatelskiej zgromadzeni w podwarszawskiej Jachrance poczuli ogromną ulgę, gdy zobaczyli Donalda Tuska i Grzegorza Schetynę w dobrej komitywie, jak za dawnych lat.

– Naprawdę się bali, że spór między liderami to początek końca PO, dlatego kamień spadł im z serca – opowiada uczestnik piątkowego spotkania.

Konflikt między szefem i jego pierwszym zastępcą drążył partię od dawna. Wylał się do mediów, kiedy marszałek Sejmu otwarcie skrytykował premiera za zbyt opieszałą reakcję na raport MAK w sprawie katastrofy smoleńskiej. Schetyna został za to zaatakowany na posiedzeniu zarządu głównie przez ludzi Cezarego Grabarczyka i część lokalnych liderów. To wtedy ujawnił się podział partii na obozy Grabarczyka i Schetyny.

Politycy z drugiego szeregu

Klubowy klimat w warszawskiej XIX-w. kamienicy, doborowe drinki, a na ścianach niezliczona liczba telewizorów pokazujących futbol z całego świata. To Sketch – jedna z ulubionych knajpek grupy posłów PO.

Andrzej Biernat, szef łódzkiej Platformy, Ireneusz Raś, lider w Małopolsce, czasami Cezary Grabarczyk, minister infrastruktury, oraz kilku przewodniczących wojewódzkich wpada tu obejrzeć mecze. Bywa, że chwilę wcześniej niektórzy sami kopali piłkę razem z premierem. Ale w knajpce mało kto ich zna. – Nikt mnie nie zaczepia na ulicy i cenię sobie tę prywatność – mówi Biernat.

Reklama
Reklama

"Spółdzielnię", czyli grupę skupioną wokół Grabarczyka zwaną też hawełkowcami (od nazwy restauracji sejmowej) tworzy zaledwie kilku mało znanych polityków PO. Ale sympatyzują z nimi szefowie większości regionów.

Ich przeciwnicy twierdzą, że "spółdzielców" nie łączy żadna wspólna idea ani poglądy. – To typowa koteria, która dąży do poszerzenia wpływów i w konsekwencji do zdobycia władzy – uważa poseł z grupy Schetyny.

– Nie znam polityka, który swoją pracą nie chciałby budować swojej pozycji, a zwykle nie robi się tego w pojedynkę, lecz przekonując do swoich racji grupę – ripostuje Ireneusz Raś.

Skład tzw. spółdzielni jest wypadkową różnych układów sił w partii. Sympatyzuje z nią np. Waldy Dzikowski. Poszukał w niej wsparcia, gdy się okazało, że Rafał Grupiński, szef wielkopolskiej PO i filar grupy Schetyny, nie da mu pierwszego miejsca na liście wyborczej w Poznaniu. Bo sam zamierza je zająć.

W podobny sposób do grupy Grabarczyka przystąpił minister kultury Bogdan Zdrojewski. Nie żyje w przyjaźni ze Schetyną, a obaj są z jednego okręgu wyborczego. Z kolei poseł Damian Raczkowski wygrał wybory na szefa na Podlasiu z człowiekiem Schetyny i sprzymierzył się z grupą Grabarczyka.

– A gdy z Grabarczykiem związał się Tomasz Lentz z Torunia, to skłócony z nim Paweł Olszewski z Bydgoszczy nie miał wyjścia i przystał do Schetyny – opowiada jeden z działaczy.

Reklama
Reklama

Koledzy z ławy i boiska

Raś z Biernatem tworzą zgrany duet. To oni nadają w grupie ton. – Poznaliśmy się na sali plenarnej w 2005 r., gdy posadzili nas koło siebie w ławach – opowiada Biernat. Obaj interesują się sportem, grają w drużynie Tuska dwa razy w tygodniu. Biernat to napastnik, Raś – obrońca. Nawet pokoje w Domu Poselskim mają koło siebie. A kilka miesięcy temu Biernat został ojcem chrzestnym najmłodszej córki Rasia.

Biernata, lokalnego działacza PO w Łódzkiem, do wielkiej polityki wciągnął sam Grabarczyk. W 2005 r. Biernat był szefem powiatowego koła PO i szukał kandydatów na listy wyborcze. Dostał wówczas od Grabarczyka, z którym nie był specjalnie zaprzyjaźniony, propozycje, by sam wystartował. I tak rozpoczęła się jego kariera parlamentarna.

Dziś przez niektórych polityków Platformy uważany jest za człowieka odgrywającego taką rolę przy Grabarczyku jak niegdyś Schetyna przy Tusku. – To twardy, bezwzględny polityk – mówi jeden z posłów.

I coś jest na rzeczy. We władzach łódzkiej PO nie znaleźli się ludzie ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego, który z Grabarczykiem ściera się o wpływy w regionie.

Przeciwnicy wytykają też Biernatowi niską (44 proc.) frekwencję w Łódzkiem w partyjnych prawyborach kandydata na prezydenta w 2010 r. Rzekomym powodem tej sytuacji miało być "pompowanie kół". Chodziło o wspierające Grabarczyka Koło Aktywności. Oficjalnie miało liczyć około 460 członków, a nieoficjalnie działacze mówili o 160.

– Wątpliwości dotyczyły jednego koła, do którego zapisywało się wielu studentów. Teraz robimy weryfikację działaczy, by wiedzieć, jak jest naprawdę – odpowiada Biernat.

Reklama
Reklama

Część łódzkich polityków uważa też, że w organizacji wojewódzkiej źle się dzieje. Przypominają słynną historię, gdy jeden z polityków PO pod nickiem "lenon1" pisał w Internecie paszkwile m.in. na Iwonę Śledzińską-Katarasińską i Mirosława Drzewieckiego. Śledzińska-Katarasińska oskarżyła o tę działalność Zbigniewa Papierskiego, bliskiego współpracownika Grabarczyka, ale się z tego wycofała. Zwolennicy Biernata podkreślają natomiast, że za jego kadencji Platforma wygrała wybory samorządowe.

Raś to z kolei były podopieczny Jana Rokity. Niedoszły premier z Krakowa w 2005 roku pozyskał dla konserwatywnego skrzydła PO dwóch polityków: Jarosława Gowina, katolickiego publicystę, i właśnie Rasia. Ten drugi był mocno związany z krakowską kurią, bo jego brat jest sekretarzem kard. Stanisława Dziwisza. Na początku politycznej kariery Raś czasami podkreślał te koneksje.

– Chętnie organizuje pielgrzymki lub angażuje się w takie inicjatywy jak np. przywrócenie święta Trzech Króli – opowiada jeden z krakowskich polityków.

Raś jako szef małopolskiej PO również zarządza swoją organizacją twardą ręką. Nie dopuścił np. by jej wiceprzewodniczącą została konkurująca z nim Róża Thun.

Ostatnio jego współpracownicy próbowali odwołać członka zarządu krakowskiej Platformy i wstawić tam swojego człowieka.

Reklama
Reklama

Legendarny jest też jego konflikt z Gowinem, który związał się z grupą Schetyny. Szef małopolskiej PO zaproponował, by Gowin, który w poprzednich wyborach był lokomotywą krakowskiej listy, jesienią zamiast do Sejmu kandydował do Senatu.

Ale politycy przyznają, że za rządów Rasia w Małopolsce Platformie udało się tam wygrać wybory samorządowe (wcześniej rządził tam PiS).

Swoje wpływy w partii politycy z otoczenia Grabarczyka budują od lat. Dziś mało kto pamięta, że to oni stali za wyborem na szefa klubu Bogdana Zdrojewskiego. Wbrew woli i planom Tuska.

Plan spod Giewontu

W grudniowy wieczór w 2006 roku przy jednym ze stolików sejmowej restauracji Hawełka ustalili, że były prezydent Wrocławia będzie lepszym szefem klubu niż Zbigniew Chlebowski, którego chciał premier. Naprędce zebrali podpisy na liście poparcia, a pierwszy podpisał się Grabarczyk. Zdrojewski 12 głosami prześcignął kandydata Tuska. – "Spółdzielnia" zadziałała – miał wtedy paść komentarz z sali.

Dlaczego dzisiejszy minister infrastruktury wystąpił wówczas przeciwko Tuskowi?

Reklama
Reklama

– Grabarczyk wcześniej był członkiem jego dworu, ale poszedł w odstawkę. Akcją ze Zdrojewskim chciał pokazać, że się mimo wszystko liczy – wspomina członek grupy Schetyny. – Znaczenie "spółdzielni" urosło, gdy na fali afery hazardowej Tusk stracił swój dwór. W jego kancelarii przestali bywać Mirosław Drzewiecki, Sławomir Nowak, a przede wszystkim Schetyna. Premier znalazł się w próżni. Grupa Grabarczyka co prawda nie zastąpiła Tuskowi najbliższego otoczenia, ale pomogła mu utrzymać wpływy w większości struktur wojewódzkich po jesiennym zjeździe partii w 2010 r.

Tuż przed nim spółdzielcy policzyli się na imprezie z okazji 50. urodzin Biernata. Koledzy zorganizowali mu przyjęcie w Zakopanem. Zjechali niemal wszyscy liderzy regionalni oraz Paweł Graś, rzecznik rządu i jeden z najbliższych współpracowników premiera. Pod Giewontem miał powstać plan odsunięcia Schetyny od władzy w partii, co udało się zrealizować na jesiennym zjeździe.

– Ścierały się różne koncepcje. Wygrała Donalda Tuska – mówi "Rz" Raś. – Dziś gramy w jednej drużynie.

Wszyscy jednak zdają sobie sprawę, że są to pobożne życzenia, bo wzajemne animozje są zbyt głębokie. W nieoficjalnych rozmowach politycy z grupy Schetyny wręcz zioną nienawiścią do ludzi Grabarczyka. Ich zdaniem spółdzielcy omamili premiera obietnicami budowy autostrad i poprawy infrastruktury przed Euro 2012. Z kolei współpracownicy Grabarczyka oskarżają Schetynę o działanie na szkodę partii.

– Kiepski wynik w tegorocznych wyborach byłby mu na rękę, bo jego pozycja w partii by się wzmocniła, a poza tym stałby się łącznikiem na linii PO – SLD przy tworzeniu ewentualnej koalicji – mówi spółdzielca.

Reklama
Reklama

Tusk, mistrz bonsai

Przed wyborami liderom PO rozdźwięki we własnym gronie nie są na rękę. By przygotować grunt pod partyjną jedność, Tusk musiał nieco utrzeć nosa grupie Grabarczyka. I już to zrobił – na ostatnim posiedzeniu zarządu ofuknął podlaskiego lidera PO Raczkowskiego za dopuszczenie do konfliktów w regionie. Dostało się też Rasiowi, który chciał go bronić. Poza tym nikt już nie atakował Schetyny, a niektórzy nawet prezentowali serdeczny stosunek wobec niego. I tylko minister zdrowia Ewa Kopacz zachowała chłodny dystans wobec marszałka Sejmu, w czym niektórzy doszukują się potwierdzenia podejrzeń "schetynowców", że poprawa relacji to tylko gra pozorów.

– Tusk jest mistrzem bonsai. Każdego w partii przytnie i uformuje wedle swoich potrzeb. Nikomu nie pozwoli wystrzelić – mówi jeden z polityków PO. – Przyciął Rokitę, gdy ten za bardzo wyrósł, utarł nosa Schetynie, gdy za bardzo zyskał na znaczeniu. Gdy głowę podnosił Gowin, jeden ruch nożycami i już Gowin jest taki malutki.

Czy Grabarczyka i jego grupę spotka ten sam los, gdy za bardzo urosną u boku Tuska?

Politycy z grupy Schetyny pocieszają się, że to jest tylko kwestia czasu. Ale ci, którzy stoją z boku, uważają, że tak jak długo w partii będzie Schetyna, tak długo premierowi będzie się opłacało trzymać wpływowych spółdzielców. Obie te grupy wzajemnie się szachują.

Posłowie i senatorowie Platformy Obywatelskiej zgromadzeni w podwarszawskiej Jachrance poczuli ogromną ulgę, gdy zobaczyli Donalda Tuska i Grzegorza Schetynę w dobrej komitywie, jak za dawnych lat.

– Naprawdę się bali, że spór między liderami to początek końca PO, dlatego kamień spadł im z serca – opowiada uczestnik piątkowego spotkania.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Reklama
Polityka
Sejm zgodził się na przymusowe doprowadzenie Zbigniewa Ziobry na komisję ds. Pegasusa
Polityka
„Następnego dnia się pożegnamy”. Donald Tusk przedstawił ministrom ultimatum
Polityka
PiS przedstawia „Deklarację Polską”. Apel Jarosława Kaczyńskiego do Konfederacji
Polityka
Paweł Śliz o Ministerstwie Sprawiedliwości: Nie rozliczajmy PiS-u. Rozliczmy PiS
Polityka
Co z cenami prądu w Polsce? Nowy minister mówi, co „jest na stole”
Reklama
Reklama