Płacą na partie i się wstydzą

Dla wielu obywateli zasilanie partyjnej kasy to inwestycja. Często jest ona jednak zupełnie nietrafiona

Publikacja: 13.08.2012 01:37

Płacą na partie i się wstydzą

Foto: ROL

Dzięki darowiznom i wpłatom na fundusze wyborcze partie polityczne dostają rocznie kilka milionów złotych. Datki od obywateli to spore sumy, pomagające utrzymać rozrośnięte struktury – etaty, biura, a w przypadku wyborów – sfinansować bardziej okazałą kampanię. Wyborcy inwestują w partie, bo mają nadzieję, że te rozwiążą ich problemy. Potem wielu się tego wstydzi.

Partie utrzymują się głównie z subwencji, jakie otrzymują z budżetu państwa (np. w 2011 r. PO otrzymała ponad 37 mln zł, PiS blisko 27 mln, Ruch Palikota prawie 11,3). Jednak dodatkowo każdy obywatel może rocznie zasilić fundusz wyborczy partii kwotą prawie 21 tys. zł. Wpłaty muszą być jawne. Na listach darczyńców są artyści, szefowie znanych firm, rodziny polityków. Wielu nie chce, by o nich pisano i ujawniano ich preferencje wyborcze. – Poprosiłem kiedyś przyjaciela, znanego prezesa dużej firmy, by oficjalnie wsparł moją kampanię. Powiedział mi tak: – Stary, zawsze, tylko że nie pod nazwiskiem, bo mnie potem zjedzą – wiesz, jak jest. Pieniędzy więc nie wpłacił – opowiada jeden z posłów PiS.

Łukasz Pawełek, skarbnik Platformy Obywatelskiej, zapewnia w rozmowie z „Rz", że partia nie zabiega o takie datki (im większa partia, tym większa subwencja). – Środki komitetu wyborczego to głównie pieniądze budżetowe. Wpłaty na fundusz to przede wszystkim wpłaty na konkretnego, ulubionego kandydata, a nie na partię jako taką – tłumaczy Pawełek.

Afera za aferą

Przed ostatnimi wyborami PO zaostrzyła warunki przyjmowania darowizn od osób fizycznych. – Kandydaci musieli składać oświadczenie, że znają osobę, która ich finansowo wspiera, i że za nią odpowiadają. Nie chcieliśmy mieć niespodzianek – dodaje skarbnik PO.

To efekt m.in. afery hazardowej. Po jej wybuchu wyszło na jaw, że PO finansowali bohaterowie skandalu: biznesmeni branży Jan Kosek i Ryszard Sobiesiak (w 2006 i 2005 r. wpłacili na fundusz wyborczy partii Tuska odpowiednio 10 i 18 tys. zł). Legalne wpłaty, w kontekście skandalu z blokowaniem zmian dla branży hazardowej, uderzyły w wizerunek PO. W ujawnionych przez „Rz" stenogramach Sobiesiak „dociskał" telefonami Zbigniewa Chlebowskiego, posła PO i ówczesnego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego, aby wycofali projekt ustawy o grach losowych zakładający dodatkowy podatek od automatów.

Z kolei afera taśmowa ujawniła, kto finansuje PSL. Jak pisała „Rz", w ubiegłym roku przed wyborami do Sejmu Andrzej Śmietanko, ówczesny prezes spółki Elewarr, który rocznie wyciągał na państwowych posadach ok. 800 tys. zł, i Władysław Łukasik, prezes Agencji Rynku Rolnego (obaj nie należą do PSL), wpłacili po 10 tys. zł. To wysokie sumy – PSL ze składek członkowskich uzbierało w 2011 r. niespełna 50 tys. zł, 1,6 mln zł z darowizn, głównie swoich członków (dla porównania PiS, na którego działalność wpłat dokonało 1240 osób, zebrał na funduszu wyborczym blisko 8 mln zł, PO – przy ponad 2 tys. osób blisko 8,5 mln zł).

Zawiedzione nadzieje

Jednak wiele osób wspiera partie lub konkretnych kandydatów z powodów ideologicznych lub sympatii.

Np. Wojciech Malusi, prezes Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Drogownictwa, wsparł fundusz wyborczy Ruchu Palikota kwotą 500 zł. Dziś czuje się tą partią rozczarowany. – Wydawało mi się, że jest to świeża krew na scenie politycznej, że będzie jej się chciało zaangażować w sprawy związane z infrastrukturą drogową, ale się przeliczyłem – mówi prezes Malusi. Podkreśla, że 500 zł, jakie wpłacił z własnej kieszeni, to miała być symboliczna suma.

Malusi jako szef izby wysłał dwa pisma do Janusza Palikota z opisem spraw, którymi nowa partia powinna się zainteresować. – I na żadne z nich nie otrzymałem odpowiedzi – dodaje z żalem. – Pierwsze wysłałem do pana Palikota w 2008 r., kiedy był szefem Komisji Przyjazne Państwo, będącej reakcją na jego pochwały skierowane do ministra Grabarczyka i opisujące „świetlaną przyszłość" w drogownictwie. Drugie wysłałem w trakcie kampanii wyborczej, opisując sytuację w drogownictwie.

Prezes izby podkreśla, że musi kontaktować się z politykami, bo od nich zależą decyzje o wielkości nakładów na drogownictwo oraz ustalanie planów realizacyjnych. – Czuję się tą partią, podobnie jak wszystkimi poprzednimi, zawiedziony do tego stopnia, że nie będę uczestniczył w najbliższych wyborach – przyznaje prezes Malusi.

Ruch Palikota wsparł też Siergiej Serge, bezrobotny artysta malarz z żoną Natalią – przekazali 90 zł darowizny i wpłacili 50 zł na fundusz wyborczy. 10 lat temu przyjechali z Moskwy. – To dla nas wysoka suma. Mąż jest bezrobotny, ja utrzymuję się z zasiłku. Musieliśmy z pewnych rzeczy zrezygnować – tłumaczy żona artysty. Jak twierdzą, Palikota wspierają, bo są za Polską nowoczesną i otwartą na mniejszości, a taką obiecał stworzyć Palikot. – Czujemy rusofobię w innych partiach – mówią.

Ale już Eskan Darwich, Syryjczyk mieszkający w Polsce od 16 lat, wsparł Platformę kwotą 1000 zł. – Dlatego, że bliskie są mi poglądy liberalne na gospodarkę – tłumaczy „Rz" Darwich, menedżer w restauracji, który w Polsce skończył stosunki międzynarodowe, a trzy lata temu zapisał się do PO. Z tego samego powodu na listach darczyńców PO jest wielu przedsiębiorców. 20 tys. wpłacił Henryk Orfinger, współwłaściciel Laboratorium Kosmetycznego dr Irena Eris. Podobnie Jan Smela, szef działającej w branży IT firmy Ericpol Telekom, oraz Piotr Freyberg, członek rady nadzorczej Złomreksu i dyrektor generalny 3M Poland (dał 10 tys. zł).

Wspierający fundusz Platformy to m.in. prof. Stanisław Hoc, były wiceszef kontrwywiadu UOP w latach 1990–1995, obecny ekspert Sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych (5 tys. zł), czy Janusz Filipiak z Krakowa (15 tys. zł). Rzecznik Comarchu Paweł Kozyra twierdzi, że darczyńca Filipiak to nie prezes krakowskiego Comarchu i szef Cracovii, ale członek rodziny Filipiaków. Kto? Prezes Comarchu nie chce o tym rozmawiać.

Ani słowa o darowiźnie

Choć listy wspierających finansowo partie polityczne są publikowane w Internecie, to jednak wpłacający nie zawsze uznają swoją działalność za powód do chwały. Maciej Ameljan, wiceprezes Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej, który wpłacił 15 tys. zł na fundusz PiS, także nie chce komentować darowizny. Chęci rozmowy o polityce nie wykazuje też Grzegorz Skawiński, lider zespołu Kombii mieszkający w Sopocie, którego znajdujemy na liście funduszu wyborczego Ruchu Palikota (1 tys. zł).

Na fundusz SLD 180 zł wpłacił Jacek Blida, syn nieżyjącej posłanki Sojuszu Barbary Blidy, i Grzegorz Kurczuk, były minister sprawiedliwości, który w połowie 2012 r. odszedł z SLD (rok wcześniej wpłacił 2,8 tys. zł). Na liście wpłacających na fundusz wyborczy PiS można znaleźć m.in. Romualda Orła, byłego prezesa TVP (wsparł partię sumą 15 tys. zł), czy Adama Glapińskiego (5 tys. zł), byłego prezesa Polkomtela.

Wysokie stawki płacą na fundusz wyborczy politycy partii i ich rodziny: po 20 tys. zł wpłacili m.in. Marek Sawicki, Jolanta Fedak (PSL) czy Roman Kotliński z Ruchu Palikota, a także Ewa Kopacz (marszałek Sejmu z PO). To jednak nie dziwi – kandydaci muszą współfinansować swoją kampanię wyborczą, bo środki z podziału partyjnego są niewysokie.

Często jednak to członkowie rodziny płacą na fundusz wyborczy rodzinnego kandydata. Tak było w przypadku ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza – żona ministra oraz jego ojciec w sumie wpłacili na fundusz wyborczy 39 tys. zł. Kwotą blisko 40 tys. zł zasilił fundusz Aleksander Grad (miesiąc temu rzucił jednak mandat i przeszedł do biznesu) z żoną. Rodzice Maksa Kraczkowskiego, posła PiS, wraz z nim wpłacili w sumie na fundusz wyborczy PiS aż 52 tys. zł.

Szefowie partii na fundusz wyborczy nie łożą – ani złotówki nie wpłacił Donald Tusk (podobnie jak jego rodzina), Jarosław Kaczyński czy Leszek Miller. Janusz Palikot, szef Ruchu Palikota, wpłacił tylko darowiznę na partię w wysokości 10 tys. zł.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki, i.kacprzak@rp.pl

Dzięki darowiznom i wpłatom na fundusze wyborcze partie polityczne dostają rocznie kilka milionów złotych. Datki od obywateli to spore sumy, pomagające utrzymać rozrośnięte struktury – etaty, biura, a w przypadku wyborów – sfinansować bardziej okazałą kampanię. Wyborcy inwestują w partie, bo mają nadzieję, że te rozwiążą ich problemy. Potem wielu się tego wstydzi.

Partie utrzymują się głównie z subwencji, jakie otrzymują z budżetu państwa (np. w 2011 r. PO otrzymała ponad 37 mln zł, PiS blisko 27 mln, Ruch Palikota prawie 11,3). Jednak dodatkowo każdy obywatel może rocznie zasilić fundusz wyborczy partii kwotą prawie 21 tys. zł. Wpłaty muszą być jawne. Na listach darczyńców są artyści, szefowie znanych firm, rodziny polityków. Wielu nie chce, by o nich pisano i ujawniano ich preferencje wyborcze. – Poprosiłem kiedyś przyjaciela, znanego prezesa dużej firmy, by oficjalnie wsparł moją kampanię. Powiedział mi tak: – Stary, zawsze, tylko że nie pod nazwiskiem, bo mnie potem zjedzą – wiesz, jak jest. Pieniędzy więc nie wpłacił – opowiada jeden z posłów PiS.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Polityka
Sondaż: Czy Karol Nawrocki może wygrać wybory prezydenckie? Znamy zdanie Polaków
Polityka
„Stary, nie śmiej się”. Tak Trzaskowski zareagował na pytanie młodego człowieka
wybory prezydenckie
Politolog: Start Grzegorza Brauna to dobra wiadomość dla dwóch kandydatów
Polityka
Zielony Ład? Nawrocki obiecuje referendum. „Sprawa egzystencjalna”
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Polityka
Nowy sondaż partyjny. Na kogo w połowie stycznia zagłosowaliby Polacy?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego