Właśnie ogłosiła, że będzie walczyć o trzecią kadencję prezydentury w Warszawie, a wiadomo, że raz wybrany prezydent miasta ma potem taki handicap w wyborach, że może pozostać na stanowisku praktycznie tak długo, jak sam będzie chciał.
Swoją decyzję o kandydowaniu pani prezydent ogłosiła dzień po referendum. Ale postanowienie w tej sprawie podjęła już jesienią ubiegłego roku. Zanim jednak mogła ogłosić swój plan, musiała obronić stanowisko. I zrobiła to w pełni profesjonalnie – zatrudniła PR-owców, którzy już w wakacje, jeszcze przed zebraniem podpisów wymaganych do rozpisania referendum, rozpoczęli akcję zmiany jej wizerunku. To o tym okresie Piotr Guział, burmistrz dzielnicy Ursynów, inicjator referendum, mówił, że pani prezydent zachowuje się jak rażona defibrylatorem, tak bardzo się uaktywniła.
Na dwa tygodnie przed głosowaniem przestała z kolei udzielać się w mediach, w obawie przed jakąś niezręcznością, która mogłaby być użyta przeciwko niej.
– Bo ona od początku uważała, że jej przeciwnicy zbiorą wymaganą liczbę podpisów i do referendum dojdzie, dlatego rzuciła się do walki – mówi współpracownik pani prezydent.
PO vs. Guziałowi
Dwa dni po referendum media obiegły kadry z saloniku TVN 24, gdzie pani prezydent spotkała się z burmistrzem Ursynowa, któremu chłodno uścisnęła dłoń i bez słowa poszła dalej. Niezręczność tej sytuacji i zakłopotanie Guziała było widoczne gołym okiem. W rzeczywistości jednak – jak mówi jeden z działaczy PO – Gronkiewicz-Waltz nigdy nie była na wojennej stopie z liderem Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej.