Kaczyński i Ziobro rozmawiali wczoraj przez dwie godziny. Nie udało się im osiągnąć porozumienia, ale jak mówią nam przedstawiciele obu ugrupowań, współpraca nie jest wykluczona.
Po rozmowach Ziobro spotkał się z władzami swojej partii. - Mówił, że jest zadowolony z atmosfery rozmów. Powiedział, że docenia gest Kaczyńskiego, który był inicjatorem negocjacji - relacjonuje nam jeden z jego współpracowników, dodając, że jego ugrupowaniu również zależy na konsolidacji prawicy i odsunięciu PO od władzy.
Podobne sygnały płyną z PiS. - Prezes stwierdził, że Ziobro nie był butny, a atmosfera rozmów była dobra - przekonuje osoba z otoczenia Kaczyńskiego.
Dlaczego, więc nie doszło do porozumienia? Ziobro przyszedł z konkretnymi wyliczeniami. Jego współpracownicy oszacowali, jak sojusz poprawiłby notowania PiS. Na tej podstawie sformułowano postulaty. Według Solidarnej Polski, dzięki jej potencjałowi, PiS mógłby zdobyć dodatkowo ok. 25 miejsc we wszystkich sejmikach wojewódzkich. - Z tego chcieliśmy dla swoich ludzi 16 biorących miejsc. Okazało się, że to za dużo - relacjonuje nam poseł partii Ziobry.
Jeśli chodzi zaś o listy do Sejmu, ziobryści mieli policzyć, że ich poparcie pozwalałoby PiS liczyć na samodzielne rządy. - Każdy punkt procentowy powyżej 40 proc. poparcia może przełożyć się nawet na 20 posłów (zależy od wyników innych partii). Tak działa nasza ordynacja - tłumaczy nasz informator. Na tej podstawie padła konkretna liczba biorących miejsc na listach w przyszłorocznych wyborach. Według tej relacji, Kaczyński miał uznać, że to zbyt wygórowane oczekiwania. - Powiedział, że Ziobro może startować do Senatu w Małopolsce, a my moglibyśmy liczyć na kilku posłów - przekonuje nasz rozmówca.