FDP ma obecnie 7,5 mln euro długów, co wyklucza marzenia o skutecznych kampaniach wyborczych, zwłaszcza za dwa lata do Bundestagu. Partia postanowiła więc sięgnąć do środków zgromadzonych przez swych członków w organizacjach landowych. Na zjeździe w Berlinie uchwalono właśnie, że struktury te przekażą na konto centralnych władz partii 50 euro za każdego członka w najbliższych dwu latach. Jako, że członków jest 55 tys. zbierze się z tego spora suma.
Pieniądze mają pomóc przywrócić świetność ugrupowania, które dwa lata temu musiało się rozstać z Bundestagiem,w którym FDP było obecne od powstania RFN w 1949 roku. Przez całe dziesięciolecia na pytanie, kto będzie po następnych wyborach rządził Niemcami, była tylko jedna odpowiedź: koalicjant Wolnej Partii Demokratycznej, FDP. Przy czym koalicjantem liberałów, niewielkiej w końcu partii małego biznesu ludzi w sumie zamożnych oraz przedstawicieli wolnych zawodów, była CDU i bawarska CSU - z jednym wyjątkiem, za czasów kanclerza Willego Brandta z SPD.
Ostatni raz FDP weszła do w koalicji z CDU/CSU Angeli Merkel w 2009 roku. Szef liberałów Guido Westerwelle, został wówczas wicekanclerzem i szefem dyplomacji. Współrządzenie zaczęło się dla FDP źle, w atmosferze oskarżeń, że partia ta nie ma nic do zaproponowania poza redukcją podatków dla biznesów swych członków. Potem było coraz gorzej, gdy media zaczęły analizować nieudane działania ministra Westerwelle na arenie międzynarodowej.
Partia rozpadła się praktycznie jeszcze przed ostatnimi wyborami. W ich wyniku kanclerz Merkel zabrakło koalicjanta i zmuszona była ona porozumieć się z SPD, swym głównym przeciwnikiem.
O FDP faktycznie zapomniano. Do lutego tego roku jej przedstawicieli nie było nie tylko w Bundestagu, ale i w parlamencie żadnego z 16 niemieckich krajów związkowych czyli landów. Takiej sytuacji nie było od powstania RFN.