O potrzebie poprawy zabezpieczeń w Sejmie zaczęło się mówić na przełomie 2012 i 2013 roku. Najpierw ABW zatrzymała Brunona Kwietnia, pracownika Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, który przygotowywał zamach bombowy na prezydenta w parlamencie. Później prowokacja TVP pokazała, że do Sejmu można łatwo wnieść bombę.
W efekcie na początku 2013 roku prezydium Sejmu, kierowane przez ówczesną marszałek Ewę Kopacz, zdecydowało, że podwyższony zostanie mur przy ul. Wiejskiej i parkan od strony parku, a łatwe do sforsowania szlabany na drogach wjazdowych zostaną zastąpione solidnymi zaporami. Najważniejszym elementem miała być jednak budowa zintegrowanego systemu bezpieczeństwa. I ten pomysł budził największe kontrowersje.
Obecnie straż marszałkowska śledzi obraz z wielu kamer jednocześnie, co może skutkować przeoczeniem ważnego zdarzenia. – Nowy system ma być zbliżony do tych, które są na lotniskach – zapowiadał we wrześniu 2013 roku wiceszef Kancelarii Sejmu Jan Węgrzyn. Tam urządzenia m.in. informują o bagażach pozostawionych bez opieki i śledzą osoby zachowujące się w podejrzany sposób, czyli np. wchodzące do stref, w których nie powinno być ludzi.
I właśnie z tego powodu wątpliwości miała opozycja.
– Musimy mieć pewność, że system będzie służyć bezpieczeństwu, a nie zbieraniu haków na posłów – alarmował były wiceszef MSWiA Jarosław Zieliński z PiS. Andrzej Romanek z Solidarnej Polski dramatyzował, że nowy system będzie „zaglądał nie tylko do esemesów, iPadów, ale wydaje się, że będzie też chciał zaglądać do mózgów" posłów.
Dziś wiadomo już, że system nie powstanie, jednak nie z powodu obaw opozycji.
– W tamtym roku Kancelaria Sejmu zakończyła postępowanie z zintegrowanym systemem bezpieczeństwa – mówił w ubiegłym tygodniu Jan Węgrzyn podczas posiedzenia Komisji Regulaminowej i Spraw Poselskich. Wyjaśnił, że powodem są przeciągające się w rządzie prace nad ustawą o monitoringu wizyjnym, a przede wszystkim zbyt wysokie koszty.