"Rzeczpospolita": Poseł Jan Bury to pana znajomy, kolega, przyjaciel. Prokuratura uważa, że wspólnie ustalaliście panowie konkursy w NIK. Jak określiłby pan tę znajomość?
Krzysztof Kwiatkowski, prezes Najwyższej Izby Kontroli: Rozumiem intencje tego pytania. Przewodniczący Klubu Parlamentarnego PSL nie jest moim kolegą, a tym bardziej przyjacielem. Ja bowiem swoje przyjaźnie lokuję w innym kręgu osób.
Jednak z treści rozmów wynika pewna panów zażyłość...
Każdy, kto mnie zna, potwierdzi, że wobec moich rozmówców zawsze zachowuję się w sposób kulturalny. Nie oznacza to jednak zgody na działania, o których tak bardzo rozpisują się teraz media. Jestem przekonany, że pan poseł źle zrozumiał moje intencje.
Kreowanie przez prokuraturę katowicką naszych wzajemnych relacji na wzór jakiegoś wyimaginowanego spisku jest w mojej opinii nadużyciem. Tego właśnie dowiodę przed organami, które będą wyjaśniały tę sprawę.
Prokuratura ma inne zdanie. Twierdzi, że ustawiał pan konkursy w delegaturach NIK, niektóre po myśli posła Burego z wdzięczności za to, że PSL poparł pana, kiedy startował pan na prezesa Izby. Stąd ukłony wobec szefa klubu ludowców?
Wszyscy wiemy, że wyborów w Sejmie dokonują politycy, którzy tam zasiadają. Wśród tych polityków są również posłowie PSL. Trzeba być doprawdy dziecinnym, by nie wiedzieć, że prezes NIK jest wybierany w ten sposób. Podobnie jak wiele innych osób piastujących najważniejsze stanowiska w naszym kraju. Tego typu system panuje w większości demokratycznych krajów.
Dziwiłoby mnie, gdyby poseł Bury przypuszczał, że poparcie Klubu PSL dla mojej kandydatury może skutkować wpływaniem na wyniki niektórych kontroli. Taką tezę mogła postawić tylko prokuratura nieznająca sejmowych realiów.
Równie dobrze do takiego przekonania mógłby przecież dojść każdy poseł czy senator, który podniósł rękę, głosując za moją kandydaturą. Przecież to absurd. Tylko osoba absolutnie mnie nieznająca mogła posunąć się do stwierdzeń, że tego typu ewentualne naciski mogłyby mieć wpływ na jakiekolwiek moje decyzje.