Kanclerz Angela Merkel była krytykowana we własnym kraju, że wybiera się do prezydenta Recepa Erdogana dwa tygodnie przed przyśpieszonymi wyborami do parlamentu tureckiego. By zapewnić swojej partii AKP zwycięstwo, Erdogan sięga bowiem po bezwzględne metody, uderzając przede wszystkim w Kurdów.
Dzień przed niedzielną wizytą kanclerz zapowiedziała w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung", że niezależnie od rozwoju wydarzeń w Turcji wyraźnie poprze nadanie temu krajowi statusu państwa bezpiecznego (co jest zresztą zgodne z pomysłami Brukseli).
Taki status oznacza po pierwsze, że Europa uznaje Turcję za państwo, w którym nie ma prześladowań politycznych. Po drugie zaś, że nie przyjmuje stamtąd (miejscowych) uchodźców. Zdaniem krytyków to dowód na to, że Merkel przymyka oko na łamanie wartości – antykurdyjskie działania Erdogana – bo ma ważniejszy, pragmatyczny, cel: powstrzymanie uchodźców z Syrii i Iraku, których są w Turcji dwa miliony i coraz więcej z nich zamierza się przenieść do Niemiec.
Erdogan oczekiwał spełnienia jeszcze trzech postulatów: 3 miliardów euro na utrzymanie u siebie syryjskich i irackich uchodźców, ożywienia negocjacji o wstąpieniu do UE oraz ułatwień wizowych dla Turków.
O zniesieniu wiz jednak nie ma mowy. Merkel zapowiedziała w niedzielę w Stambule, że poprze „przyśpieszenie procesu" ich wydawania. Na ożywienie negocjacji zgodę wyraził już szczyt przywódców UE, który odbył się pod koniec tygodnia w Brukseli. Obiecał też „znacznie zwiększyć swoje zaangażowanie finansowe w Turcji".