– Prezesa nie mamy ani żadnego wodza. Adrian jest jedynką w Warszawie. Poszedł na debatę, bo się sprawdza w takich sytuacjach – tak Marta Nowak, rzeczniczka partii Razem, tłumaczy „Rzeczpospolitej", dlaczego to Adrian Zandberg wystąpił we wtorkowej debacie telewizyjnej liderów ośmiu ogólnopolskich komitetów wyborczych.
– Nie przygotowaliśmy go specjalnie do tego, choć rozmawialiśmy o pytaniach, jakie mogą paść – mówi Nowak.
Na stronie partii można przeczytać, że Zandberg z wykształcenia jest historykiem. Jego doktorat poświęcony był brytyjskiej i niemieckiej lewicy socjaldemokratycznej.
Droga do socjalizmu
Pracuje na dwóch prywatnych uczelniach. Pierwsza to Polsko-Japońska Akademia Technik Komputerowych, której kanclerzem jest... Barbara Nowacka, liderka Zjednoczonej Lewicy, również uczestniczka wtorkowej debaty. Zandberg wykłada też w Wyższej Szkole Komunikowania, Politologii i Stosunków Międzynarodowych, która powiązana jest z Wyższą Szkołą Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki. Rektorem tej drugiej jest prof. Paweł Bromski – kiedyś dobry znajomy nieżyjącego już Piotra Zandberga, ojca Adriana.
– Razem na początku lat 60. występowaliśmy w kabarecie Wojciecha Młynarskiego. Mieliśmy po kilkanaście lat i kupę uciech – wspomina prof. Bromski. Opowiada, że ojciec Adriana kilka lat później wyemigrował do Danii i tam urodził się Adrian. – Po jego dzisiejszych wypowiedziach widać solidny duński socjalizm. Choć sam nie jestem lewicowcem, uważam, że tego typu wrażliwość jest dziś potrzebna – mówi prof. Bromski.
– Urodziłem się w Aalborgu, na Półwyspie Jutlandzkim, a w Danii spędziłem dzieciństwo. Przed moim pójściem do szkoły rodzina wróciła do Warszawy. Jestem chłopakiem z Mokotowa – mówi o sobie Zandberg.
Oprócz wykładów zajmuje się programowaniem. W ramach własnej działalności gospodarczej projektuje aplikacje mobilne, głównie dla Amerykanów.
Do polityki wszedł po maturze, ale już wcześniej, jak wyznaje, miał hobby: oglądanie relacji z posiedzeń parlamentu. – Najbardziej kibicowałem Unii Pracy i jej ówczesnemu liderowi Ryszardowi Bugajowi – wspomina. Sam Bugaj słabo pamięta go z tamtych czasów.
Zandberg był nawet przewodniczącym młodzieżówki UP. Jedną z jego zastępczyń była wówczas Barbara Nowacka. – Był jednym z bardziej obiecujących działaczy. Ma żywy intelekt, niezwykłą charyzmę. To mu zostało do dziś – opisuje Zandberga liderka Zjednoczonej Lewicy.
W młodzieżówce organizował m.in. protesty przeciwko pomysłom odpłatności za studia czy wysłaniu polskich wojsk do Iraku. Odszedł z Federacji Młodych, gdy Unia Pracy weszła w koalicję z SLD. – Odszedłem razem z resztą władz federacji, gdy UP odmówiła wyjścia z tej koalicji. Byliśmy przeciwni tkwieniu w sojuszu ze skorumpowanym, neoliberalnym SLD, ale nic nie mogliśmy zrobić – wspomina.
Potem zakładał stowarzyszenie Młodzi Socjaliści, które zajmowało się edukacją polityczną. Działał w kooperatywach spożywczych. Na początku tego roku był współautorem listu w sprawie zjednoczenia nowej lewicy społecznej. – Kiedy okazało się, że w sprawie modelu społeczno-ekonomicznego podobnie myśli wiele osób, zdecydowaliśmy się utworzyć partię – opowiada.
Zgłoś swój projekt w konkursie dla startupów i innowacyjnych firm
Razem zebrała podpisy potrzebne do zarejestrowania list w całym kraju, co było sporym sukcesem, bo wielu bardziej rozpoznawalnym komitetom to się nie udało.
Barbara Nowacka przyznaje, że jest w stałym kontakcie z Zandbergiem: – Nie chciał uczestniczyć w projekcie silnej zjednoczonej lewicy. Rozumiem, że wybrał drogę samodzielności.
„Fakt" zasugerował wręcz, że Zandberg i Nowacka byli kiedyś parą. – Znamy się od wielu lat, ale nie będę rozmawiać z mediami o sprawach prywatnych – ucina.
Zandberg od kilku lat jest żonaty. Ma dwoje dzieci: Olgę i półrocznego Olafa. – Od początku roku mniej czasu spędzam z rodziną, a w końcówce kampanii to już całkiem mało. Ale żona to rozumie. Też jest z Młodych Socjalistów. Mamy zbieżne poglądy – mówi Zandberg.
Zapewnia, że jego partia finansuje się sama. Ze składek progresywnych. – Im kto ma mniejsze dochody, tym mniej płaci. Na naszą kampanię pójdzie 200 tys. zł, a nie kilka milionów jak u Petru – tłumaczy.
Lewicowa gospodarka
W sondażach Razem odnotowuje ok. 1 proc. poparcia. Głośniej zrobiło się o niej dopiero po wtorkowej debacie. – Wcześniej, jak organizowaliśmy konferencje, nawet na ważne tematy, mało kto przychodził – zauważa.
Zandberg nie chce się wypowiadać, czy ma szansę wejść do parlamentu. – Nie będę wróżył z fusów. Na pewno krok po kroku trzeba budować lewicę, za którą nie będę się wstydził i która nie będzie miała kompromitujących trupów w szafie takich jak Miller czy Palikot – dodaje.
Barbara Nowacka chwali Zandberga za debatę. Przyznaje też, że lider i program Razem ewoluuje. – Jest bardziej na lewo od nas w części postulatów gospodarczych, ale tak samo jak nam zależy im na państwie sprawiedliwym, państwie równych szans – mówi.
Zdaniem prof. Bugaja we wtorkowej debacie lider Razem wypadł dobrze, ale to wcale nie musi przełożyć się na sukces wyborczy. – Z sympatią patrzę na tę inicjatywę, ale głosowanie na nich jest pewnym ryzykiem. Ja się pewno na to nie zdecyduję – mówi Bugaj.
Przyznaje, że podchodzi do Zandberga z mieszanymi uczuciami. – To jest bardzo dobrze wykształcony człowiek, ale jest też bardzo pryncypialny – mówi prof. Bugaj.
Ekspert Pracodawców RP Łukasz Kozłowski zauważa, że podczas samej debaty Zandberg za dużo konkretów nie podał. – Starał się schować za Zjednoczoną Lewicą i był bardzo ostrożny, jak w przypadku wieku emerytalnego. Mówił najpierw o uporządkowaniu dziur w systemie emerytalnym, a dopiero potem sprawdzeniu, czy Polskę stać na obniżenie wieku emerytalnego – zauważa Kozłowski.
Podkreśla, że w samej debacie kandydat Razem deklaracji nie składał, czym starał się odróżnić od innych lewicowych formacji, które szły coraz dalej w tym obiecywaniu. – Ale opowiedział się za likwidacją podatku liniowego czy podwyższeniem stawek ZUS dla przedsiębiorców osiągających najwyższe dochody – zauważa ekspert Pracodawców RP.
Kozłowski zauważa też, że program gospodarczy Razem idzie znacznie dalej: partia domaga się stawki godzinowej na poziomie 15 zł brutto dla pracowników, a 20 zł dla osób na umowach cywilnoprawnych, skrócenia tygodnia pracy do 35 godzin czy wydłużenia urlopu rodzicielskiego do 485 dni. – To wpłynęłoby na ograniczenie dostępnych zasobów pracy – uważa Kozłowski. Przypomina, że w bogatszej Francji eksperymentowano z czasem pracy i nie wypadło to najlepiej. – Zmniejszenie czasu pracy nie powinno wiązać się z żadnym gorsetem, ale zależeć od konkretnych sytuacji. Na pewno Polska nie powinna wychodzić tutaj przed szereg, przed bogatszymi państwami – uważa ekspert Pracodawców RP.