Zapowiedź Emmanuela Macrona rozpisania przedterminowych wyborów 9 czerwca miało efekt bomby. Nawet premier Gabriel Attal był tym zaskoczony, w jego otoczeniu niektórzy nie mogli powstrzymać łez z powodu obawy o brutalny koniec kariery politycznej – relacjonuje dziennik „Le Monde”.
– To była decyzja niepotrzebna i ryzykowna. Po raz pierwszy w historii republiki skrajna prawica może przejąć władzę. Bo reżim Petaina w 1940 roku został wprowadzony nie z woli Francuzów, ale przez nazistowskich okupantów – mówił w telewizji BFMTV były premier Lionel Jospins.
Teraz jednak kurz powoli zaczyna opadać, ukazując zupełnie nowy pejzaż polityczny kraju. Do niedzielnego wieczoru można było rejestrować listy wyborcze. W ciągu tygodnia, jaki upłynął od zapowiedzi Macrona, zaczęły się kształtować zupełnie nowe alianse. Niewątpliwe największa jest rewolucja na lewicy. Tu nienawidzące się ugrupowania, w szczególności Partia Socjalistyczna pod kierunkiem eseisty żydowskiego pochodzenia Raphaela Glucksmanna i radykalna Francja Niepokorna zdradzającego poglądy antysemickie Jeana-Luca Melenchona, utworzyły wraz z Zielonymi i komunistami Nowy Front Ludowy (NFP).
Czytaj więcej
Pierwszy sondaż po decyzji Emmanuela Macrona o rozwiązaniu Zgromadzenia Narodowego (parlamentu) po ogłoszeniu wyników wyborów europejskich wskazuje, że wybory te będą mieć wyraźnego faworyta.
Ale i na umiarkowanej, gaullistowskiej prawicy doszło do dramatycznych scen, gdy lider ugrupowania (Republikanie) Eric Ciotti niespodziewanie zapowiedział alians ze skrajną prawicą Marine Le Pen. Gdy większość przywódców ugrupowania odwróciło się od Ciottiego, ten zabarykadował się w siedzibie partii.