Frekwencja w tych wyborach tylko potwierdza, że Polacy nie potraktowali ich jako równie ważnych jak te z 15 października. Innymi słowy, „cud nad urnami” się nie powtórzył. Widać wyborcy uznali, że stawka jest niższa. I trudno się z takim dictum suwerena nie zgodzić. W październiku decydowaliśmy o przyszłości polskiej demokracji. Prawica zabiegała o przedłużenie mandatu; sprzeciwili się temu zwolennicy partii, które tworzyły Koalicję Obywatelską. Obietnica Polski wolnościowej wchodziła w ostrą konfrontację z projektem polskiej autokracji. Nikt nie ma złudzeń, wtedy działa się historia.
W cieniu wielkiej polityki
Czy dziś dzieje się znowu? Nikt w to raczej nie wierzy. Wybory samorządowe są tylko echem tamtego krytycznego momentu. Nie chodzi w nich o równie fundamentalne sprawy jak wtedy; rozstrzygają o sposobie sprawowania władzy w jednostkach samorządowych. To radykalnie inny poziom polityki. Choć nie mniej ważny dla lokalnych społeczności, nieangażujący aż takich emocji jak poprzednie.
Można mieć wrażenie, że wciąż pozostajemy w cieniu wyborów parlamentarnych. Choć w jakiś sposób wciąga nas polityczna gra o fotel prezydenta Warszawy między Rafałem Trzaskowskim, Magdaleną Biejat i Tobiaszem Bocheńskim czy wyścig o prezydenturę w Krakowie, bardziej nas fascynują wyniki wyborczej statystyki. Odpowiedź na pytanie, czy wygra Platforma Obywatelska, a proces rozpadu prawicy się pogłębi, czy będzie odwrotnie; wygra PiS i zatrzyma powolną degenerację formacji, w opinii wielu skazanej na klęskę.
Można mieć wrażenie, że wciąż pozostajemy w cieniu wyborów parlamentarnych.
Od odpowiedzi na to pytanie zależy bardzo wiele. Przede wszystkim, czy potwierdzi się cykl, w logice którego kolejne wybory europarlamentarne i dużo ważniejsze prezydenckie będą łupem liberałów, czy też prawica się obroni. Jeśli to drugie, „rewolucja Tuska” będzie dalej blokowana. Jeśli nie, nowy układ polityczny z koalicyjnym prezydentem da szansę na systemową odmianę kształtu polskiej demokracji.