Państwa bałtyckie oczekują takich zmian w Koncepcji Strategicznej NATO, która zapewni skuteczną obronę ich terytorium w razie agresji Rosji. Jakie są szanse?
To wymagałoby znaczącego wzmocnienia obecności wojskowej w regionie, a patrząc choćby na stanowisko Scholza nie widzę szans. Trzeba by zapewnić poważne siły lotnicze i siły o wysokiej gotowości, które odpierają ten pierwszy atak. Mówi się o siłach w liczbie brygady w każdym z tych krajów, ale przynajmniej ze strony Niemiec nie widzę gotowości do wysłania brygady.
Po raz pierwszy od dekad istnieje realne zagrożenie ataku na jednego z członków NATO. Czy kraje Europy Zachodniej to rozumieją?
Może to zaskakujące, ale Hiszpania bardziej się tym przejmuje, choć przecież geograficznie jest bardziej oddalona od Rosji. To wynika z problemów z ruchami separatystycznymi w Katalonii i tego, że Hiszpanie widzą, jak Rosja ingeruje w ich sprawy wewnętrzne. We Francji wręcz przeciwnie. Eksperci od bezpieczeństwa dostrzegają zagrożenie ze strony Rosji, ale politycy czy szeroka opinia publiczna nie traktują tego jako zagrożenia egzystencjalnego. Podobnie w Niemczech. Szczerze mówiąc, jestem oszołomiony tym, co myślą politycy w Europie Zachodniej. W sprawie Ukrainy są niesłychanie ostrożni, powtarzają ciągle, że nie możemy się dać wciągnąć w tę wojnę. Z drugiej strony, gdy mowa o obronie NATO, to zmieniają myślenie o 180 stopni i mówią, że Rosja nigdy nie zaatakuje. Sądzę, że długo byli w idealistycznej bańce, w której wojna jest niemożliwa i będziemy żyli w wiecznym pokoju. I brakuje im kompetencji intelektualnych do pogodzenia się z rzeczywistością.
Kiedy rozmawiam nieoficjalnie z dyplomatami państw bałtyckich, to nie są też wcale pewni poparcia ze strony USA.