W poniedziałek mieszkańcy najbogatszego kraju Zakaukazia poszli do urn, by zmienić swoją konstytucję. Już w południe władze Azerbejdżanu oświadczyły, że wynik plebiscytu będzie wiążący. I raczej nikogo nie zaskoczy. Kilka dni temu lokalne media podały, że postulaty referendum popiera aż 92 proc. Azerów.
Chodzi m.in. o wydłużenie kadencji prezydenta z pięciu do siedmiu lat oraz zniesienie 35-letniej bariery wiekowej dla kandydatów na najwyższy urząd w państwie. Zmiany dotkną również kandydatów do Medżlisu (parlamentu), którzy wcześniej nie mogli mieć mniej niż 25 lat.
Referendum otwiera drogę do władzy ustawodawczej już dla osiemnastolatków. Ale młode gorące głowy niewiele będą mogły zrobić, gdyż rola parlamentu jeszcze bardziej się zmniejszy. Wszystko dlatego, że plebiscyt nadaje rządzącemu od 2003 roku prezydentowi prawo do rozwiązania Medżlisu. Alijew będzie mógł także na własne życzenie ustalić datę kolejnych wyborów prezydenckich. A gdy je wygra, tak samo jak wszystkie poprzednie, będzie rządził już nie pięć, tylko siedem lat. Pojawią się także dwa nowe stanowiska: pierwszy wiceprezydent i drugi wiceprezydent.
– To jeszcze bardziej wzmocni rządy obecnej elity i ureguluje kwestie secesyjne. Robi się to m.in. po to, by w przypadku, gdyby prezydent nie mógł sprawować swoich funkcji, było wiadomo, kto go zastąpi. By nie było takiej sytuacji, z którą mieliśmy do czynienia w Uzbekistanie – mówi „Rzeczpospolitej" Wojciech Górecki, były dyplomata i ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich. – By prezydent czuł się bezpiecznie, wprowadzono dwóch wiceprezydentów.
Wiele jednak wskazuje na to, że referendum przeprowadzono z myślą o synu prezydenta – Gajdarze. Dziewiętnastolatek jest obecnie studentem drugiego roku Akademii Dyplomatycznej w Baku. Gdy otrzyma dyplom, nie będzie miał już żadnych barier, by rozpocząć polityczną karierę i zacząć co najmniej od parlamentu.