W ubiegłym roku szef rządu zaapelował do partyjnych kolegów o zbycie akcji i udziałów w spółkach. Apel był efektem tzw. afery senatora Tomasza Misiaka.

Media oskarżyły go konflikt interesów z powodu zaangażowania w proces legislacyjny, który mógł mieć wpływ na przedsiębiorstwo, z którym był związany. W efekcie Misiak odszedł z Platformy.

Wśród osób, które nie posłuchały premiera, jest m.in. poseł Andrzej Kania, który ma akcje PKN Orlen, Banku Handlowego, Banku BKO BP i PGNiG. – Jest wolny rynek. Jeśli przyszedłem do Sejmu z pakietem akcji, to nikt nie powinien sugerować, żebym je sprzedał – broni się Kania. Także szef senackiego Klubu PO Marek Rocki nie sprzedał akcji PKN Orlen. – Są nie tylko moje, ale i żony, to po prostu forma oszczędzania. Gdybym je teraz sprzedał, to najprawdopodobniej ze stratą – tłumaczył.

W nieoficjalnych rozmowach parlamentarzyści przyznają, że władze klubu nie egzekwują nakazu Tuska. – Szefostwo klubu nie prowadziło ekstrakontroli – powiedział Grzegorz Dolniak, wiceszef Klubu PO. Podkreślił jednak, że władze uważają, iż styk polityki z biznesem powinien być ograniczony do minimum. – A jeśli już ma miejsce, musi być pod pełną kontrolą – zaznaczył.

– Nie widzę nic nagannego w posiadaniu przez polityków akcji spółek, pod warunkiem że jako parlamentarzyści nie uczestniczą w żadnym działaniu, które mogłoby podnieść wartość tych akcji – mówi „Rz” poseł Platformy Jarosław Gowin, który pracuje nad przygotowaniem kodeksu etycznego partii.