– Gdy odwołuję lub nominuję kogoś na stanowisko, takie jak szef ABW, to ja zadaję pytanie (...) i oczekuję odpowiedzi, a nie jestem obiektem pytań – tak premier Donald Tusk skomentował we wtorek pytania, które wysłał mu Lech Kaczyński poproszony o opinię w sprawie kandydata na szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Te słowa wywołały burzę w Pałacu Prezydenckim.
– Donald Tusk wykazał się żenującą niewiedzą, którą próbuje pokryć arogancją – mówi Michał Kamiński, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta. Zdaniem Kamińskiego premier musi odpowiedzieć na pytania prezydenta. – Mówi o tym ustawa o powszechnym obowiązku obrony RP – tłumaczy.
Artykuł 4a tej ustawy zakłada, że prezydent może się zwrócić do organów władzy publicznej, administracji rządowej i samorządowej, przedsiębiorców i organizacji społecznych o informacje mające znaczenie dla bezpieczeństwa państwa i jego obronności. I mają być one prezydentowi przekazane bezzwłocznie – czytamy w ustawie.
Tymczasem Donald Tusk mówił w mediach, że pytania, które otrzymał w sprawie Krzysztofa Bondaryka, szefa ABW, “potraktował jako wyrażenie opinii”. I go powołał.
Lech Kaczyński pytał m. in., czy w śledztwie dotyczącym wycieku tajnych informacji z Ery GSM mogą być Bondarykowi postawione zarzuty (szef ABW w 2005 roku pracował w Polskiej Telefonii Cyfrowej). Prezydent chciał też wiedzieć, czy wyjaśniono przyczyny odwołania go z funkcji wiceministra spraw wewnętrznych w rządzie AWS i czy to prawda, że próbował wykorzystać dokumentację tzw. akcji Hiacynt (zbioru danych o preferencjach seksualnych). Odpowiedzi się nie doczekał.