Nie sposób zliczyć, ile już razy obwieszczano powstanie partii Radia Maryja. Nie powinno to dziwić; jej istnienie byłoby spełnieniem marzeń salonu. Bez wątpienia bowiem okazałaby się ugrupowaniem bardzo radykalnym nie tylko w poglądach, ale przede wszystkim w stawianiu najwyższych wymagań partnerom potencjalnych kompromisów.
[srodtytul]Kto zasługuje na pobłażliwość[/srodtytul]
Pobieżna nawet obserwacja mediów związanych z toruńskim redemptorystą pozwala zauważyć, że obowiązuje w nich zasada: wszystko, co inni chwalą, my ganimy, która każe tępić nie tylko liberałów czy zwolenników Unii Europejskiej, ale także Harry’ego Pottera, Czesława Miłosza czy Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Nie każdy jest traktowany z równą surowością (np. Andrzejowi Lepperowi nikt nie wypominał kontaktów z prostytutkami), ale to, kto zasługuje na pobłażliwość, a kto ma być rozliczany najsurowiej, zależy wyłącznie od uznania ojca dyrektora.
[wyimek]Referendum w sprawie traktatu jest na rekę najwyżej „Naszemu Dziennikowi” i „Gazecie Wyborczej”. Ale po co to rozwiązanie forsuje Jarosław Kaczyński?[/wyimek]
Postulowana partia Radia Maryja nie miałaby więc żadnej zdolności koalicyjnej – raz, że sama trwałaby w pryncypialnym sprzeciwie wobec wszystkich, a dwa, że szybko zabrnęłaby w takie hasła, że każdy, kto by do niej wyciągnął rękę, byłby zdyskredytowany w oczach większości elektoratu. Taka partia więc nie tylko zablokowałaby te, powiedzmy, 10 procent głosów, które inaczej wzmocniłyby jakąś inną formację prawicową, ale też związałaby umiarkowanej prawicy ręce.