Część środowisk liberalnych i lewicowych przez ostatnie miesiące kreowała byłego prezydenta Słupska na polskiego Macrona. Do pewnego momentu były to zapowiedzi na wyrost. Ostatnio jednak coś się zmieniło. Biedroń bowiem rozpoczął objazd kraju, podczas którego rozmawiał z tysiącami osób. Dało mu to kilka wyraźnych przewag.
Po pierwsze – jak zauważył Tomasz Sawczuk z „Kultury Liberalnej” – dotąd monopol na powoływanie się na wolę ludu miało PiS. Jeżdżąc po Polsce i rozmawiając z obywatelami o ich sprawach, Biedroń będzie miał mandat do tego, by powiedzieć, że jego program napisali Polacy. Po drugie zaś, rozmawiając z ludźmi, ale nie będąc częścią żadnego ze zwaśnionych plemion, Biedroń zaczynał rozumieć, co wkurza zwykłych Polaków. I włączał do politycznej agendy tematy, które oburzają Polskę, ale są niewygodne dla partii, które dotąd rządziły – np. upartyjnienie spółek Skarbu Państwa czy TVP. Mógł więc wyrosnąć – po trzecie – na rzecznika tych Polaków, którzy mają wrażenie, że państwo PO odebrało im podmiotowość, ale nie potrafią się odnaleźć w państwie PiS. A równocześnie kreować się na kogoś, kto wcale nie jest przedstawicielem elit, ale jest blisko ludzi.