Proces Beaty Sawickiej i burmistrza Helu Mirosława W., oskarżonych o korupcję, ruszył wczoraj w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Sawicka miała przyjąć 100 tys. zł łapówki, alkohol, wieczne pióro z brylantem.
– Przyznaję, że pewne wydarzenia z aktu oskarżenia miały miejsce, ale do winy się nie przyznaję. To agenci mnie prowokowali – mówiła i rozpłakała się, opowiadając o bliskiej znajomości z agentem CBA przedstawiającym się jako Tomasz Piotrowski, który udawał biznesmena, a potem wręczył jej kontrolowaną łapówkę.
Jak się broni Sawicka? Twierdzi, że trunek i pióro traktowała jako przyjacielskie upominki. A 100 tys. zł, jakie przyjęła, to nie łapówka, lecz pożyczka na kampanię wyborczą. – Powiedziałam o kłopotach w związku z kampanią, prosiłam o pożyczkę i pieniądze te otrzymałam. Ale nie za załatwienie działki na Helu – zapewniała. Sawicka opowiadała, jak biznesmeni, w istocie agenci CBA, zyskali jej przyjaźń, by potem zwrócić się przeciw niej. Piotrowskiego poznała zimą 2007 r. na kursie. – Młodszy ode mnie, elegancko ubrany, miał sportowego mercedesa. Nosił złotą biżuterię, miał długie kręcone włosy – rozwodziła się.
Zwierzała się Piotrowskiemu z małżeńskiego kryzysu, on miał mówić o biznesowych problemach ze swoją firmą budowlaną z siedzibą w Austrii. – Często dzwoniliśmy do siebie. Recytowałam mu wiersze Asnyka – wspominała. Sawicka twierdziła, że Piotrowski zapraszał ją na kolacje, w tańcu obsypywał pocałunkami i do pokoju słał bukiety róż. – Jeden z nich był owinięty perłami – mówiła.
Ufała mu i nie podejrzewała, że to agent, nawet gdy chciał przenieść firmę do Katowic, ale nagle się wycofał. Dlaczego? Tłumaczył, że jego wspólnik jedzie do USA. – Załatwił wykup ziemi od Indian w rezerwacie, okazyjnie – miał jej tłumaczyć Piotrowski.