Protest zorganizowała Fundacja Wolność i Demokracja. – Andrzeja uwięziono z dwóch powodów: ze względu na jego korespondencje dla "Gazety Wyborczej", a także dlatego, że okazał się szalenie skutecznym działaczem, wręcz mózgiem, półkonspiracyjnego, nieuznawanego przez władze Związku Polaków na Białorusi – mówi Marek Bućko z Fundacji, były zastępca ambasadora RP w Mińsku, uznany w 2005 r. za persona non grata przez białoruskie władze.
Demonstranci zebrali się rano, jeszcze przed ogłoszeniem wyroku białoruskiego sądu, który skazał Andrzej Poczobuta na 3 lata więzienia w zawieszeniu za znieważenie prezydenta Aleksandra Łukaszenki.
Na jezdni ktoś wymalował napis "Poczobut!" tak, by widoczny był z okien ambasady. "Wolność dla Andrzeja", "Stop Luka" – widniało na transparentach. Powiewano biało-czerwono-białymi flagami Białorusi, które Łukaszenko po objęciu władzy zastąpił wzorem nawiązującym do Białoruskiej Federacyjnej Republki Radzieckiej.
Demonstrantów było zaledwie kilkunastu, ale za to wielu kierowców odpowiedziało na ich zachęty i trąbiło przejeżdżając przed ambasadą.
Opozycjonista Maksym Siergiejets, który w grudniu 2010 r. uciekł z Białorusi do Polski przed falą represji po wyborach prezydenckich jest przekonany, że każda taka akcja jak protest przed ambasadą oddziałowuje na władze w Mińsku, a dzięki Internetowi i Biełsatowi (białoruskojęzycznemu kanałowi Telewizji Polskiej) przebijają się przez blokadę informacyjną wyrazy solidarności Polaków. – Kiedy jeszcze byłem na Białorusi, to każda taka informacja w prasie, że ktoś za granicą nami się interesuje, szalenie nas stymulowała do dalszego wysiłku – mówi.