Dziesięciu posłów RP, w tym Janusz Palikot, zamierza oskarżyć Sejm o naruszenie dóbr osobistych. Ponieważ - jak twierdzą - są ateistami, obecność krzyża w sali plenarnej „znacząco wpływa zarówno na podejmowane przez posłów decyzje, jak i na wolność ich sumienia i wyznania".
Część obserwatorów sceny politycznej jest zdania, że powrót do sprawy krzyża w Sejmie to reakcja na spadające poparcie dla Ruchu. - Ten pomysł to tani chwyt marketingowy, na dodatek odgrzewany - uważa Anna Materska-Sosnowska, politolog z UW.
Bo agresywny antyklerykalizm stał się znakiem firmowym RP i legł u podstaw jego sukcesu w polityce. Jednak od czasu, gdy Palikot porzucił wojnę z krzyżem na rzecz walki o prawa przedsiębiorców, zainteresowanie jego partią maleje. Najgorzej Ruch wypadł w najnowszym sondażu CBOS, gdzie zanotował 3-proc. poparcie. Inne pracownie były dla niego łaskawsze, ale i tak 8 czy 9 proc. poparcia to o 3 - 4 punkty mniej, niż RP miał jeszcze wiosną tego roku.
Na dodatek już widać, że Ruch Palikota nie przebije SLD w lewicowości. A zaledwie pół roku temu wydawało się, że lubelski polityk do tego stopnia osłabi Sojusz, iż przejmie go wraz ze strukturami i będzie jedyną lewicą. Taki cel miały brutalne ataki na lidera Sojuszu Leszka Millera i podbieranie mu posłów.
Dziś u Palikota można usłyszeć, że wojna z SLD nie przyniosła partii nic dobrego. - A przejmowanie posłów innych partii było najgorszym pomysłem, bo oni są przyzwyczajeni do rozpychania się i zaczęli narzucać swoje zdanie mniej doświadczonym działaczom - mówi współpracownik Ruchu Palikota.