W ten sposób kończy się pewna epoka w najnowszej historii Rumunii. Kraju, który od wygranych przez postkomunistyczną Partię Socjaldemokratyczną (PSD ) wyborów parlamentarnych pod koniec 2016 roku żył właściwie jednym tematem – walką z korupcją. Centralną postacią w tej sprawie był 56-letni Liviu Dragnea, lider PSD i przewodniczący parlamentu.
Nie miał szans na objęcie stanowiska premiera z powodu sprzeciwu prezydenta Klausa Iohannisa. Rzecz w tym, że Dragnea został skazany na dwa lata w zawieszeniu za manipulacje w czasie nieudanego referendum w sprawie odwołania prezydenta Traiana Basescu kilka lat wcześniej. Był to wyrok w zawieszeniu. Dragnea kierował więc krajem niejako z tylnego siedzenia, desygnując kolejnych premierów, wycinając opozycję we własnym ugrupowaniu oraz pracując cały czas nad ustawą amnestyjną.
Nowe przepisy miały otworzyć drogę do stanowiska szefa rządu. Były tworem kuriozalnym – zwalniały od odpowiedzialności urzędników za nadużycie władzy, jeżeli wynikła z tego powodu szkoda byłaby mniejsza niż 200 tys. lei (ok. 45 tys. euro).
Przeciwko temu na ulicach protestowały setki tysięcy Rumunów. Wraz z niedzielnymi wyborami do Parlamentu Europejskiego w Rumunii odbyło referendum w tej sprawie. 80 proc. jego uczestników wypowiedziało się przeciwko amnestii.
To jednak nie jest jedyny kłopot Dragnei. W ubiegłym roku został skazany na trzy i pół roku więzienia za korupcję w czasie, gdy był gdy był politykiem samorządowym (chodzi o wypłatę dwóm urzędniczkom nienależnych świadczeń o równowartości 24 tys. euro). Wyrok ten został w poniedziałek zatwierdzony przez ostateczną instancję sądowniczą. Automatycznie przestało więc obowiązywać zawieszenie poprzedniego wyroku. Taki jest koniec kariery polityka, który trząsł Rumunią w ostatnich latach.