Choć znają się jak łyse konie, nigdy nie było im po drodze. Obaj od lat pretendują do roli medialnych magnatów, którzy mogą mobilizować prawicowy elektorat.
Pozycję na prawicy budowali równolegle i niezależnie. Czasem płynęli w jednym kierunku, ale raczej w sposób niezamierzony. Teraz marzeniem obu stało się unicestwienie drugiego. Dlaczego między o. Tadeuszem Rydzykiem a naczelnym „Gazety Polskiej" Tomaszem Sakiewiczem wybuchła czwarta wojna ojczyźniana?
Pierwsza krew
Jest 1993 r. Nawiązująca swym tytułem do sanacyjnego dziennika „Gazeta Polska" stawia pierwsze kroki. Tworzy ją Piotr Wierzbicki, intelektualista, znawca sztuki i błyskotliwy analityk polityczny, w PRL działacz opozycji.
Mniej więcej w tym samym czasie w Toruniu krzepnie lokalna rozgłośnia zakonu redemptorystów – Radio Maryja. Tworzy ją zakonnik Tadeusz Rydzyk. W PRL z władzą nie zadzierał, gdy dogorywał komunizm, przebywał w Niemczech.
– Była końcówka 1993 r., kiedy dotarła do nas informacja, że jest dynamiczny ksiądz, który prowadzi fajne radio – wspomina ówczesny dziennikarz „GP". W zamyśle redakcji „GP" była samopomoc prawicowych i katolickich mediów, więc po kilku kontaktach telefonicznych z Rydzykiem pojechali do Torunia. W delegacji był Tomasz Sakiewicz, wówczas niespełna 30-letni dziennikarz. Mieli wrócić z sympatycznym materiałem o rzutkim księdzu i jego dziele, ale niewiele z tego wyszło. – Rydzyk nie zrobił na nas najlepszego wrażenia. Nie budził zaufania. Gospodarz także nie nabrał najlepszego zdania o nas – wspomina uczestnik tamtej eskapady.