To były na razie tylko prawybory, specyficzna dla Argentyny forma głosowania, która ma rozstrzygnąć, które partie będą mogły wziąć udział w prawdziwych już wyborach 27 października. Ale Daniel Zovatto, dyrektor chilijskiego instytutu Idea i jeden z najbardziej rozpoznawalnych politologów Ameryki Południowej, przyznaje „Rz", że przeprowadzona w minioną niedzielę próba była w zasadzie rozstrzygająca.
– [Obecny prezydent] Macri dostał tylko 32 proc. głosów. Przez dwa miesiące może jeszcze nadrobić stratę do zwycięzcy, ale to będzie bardzo trudne – tłumaczy.
Tym wielkim zwycięzcą przeprowadzonych w minioną niedzielę prawyborów jest zaś nie tyle startujący na prezydenta Alberto Fernandez, ile ubiegająca się o stanowisko jego zastępcy Cristina Fernandez de Kirchner. Oboje kandydatów poparło 48 proc. Argentyńczyków.
Wdowa po zmarłym na atak serca w 2007 r. prezydencie Nestorze Kirchnerze Cristina Fernandez de Kirchner sama przez dwie kadencje (2007–2015) pełniła funkcję głowy państwa. To był okres prosperity po brutalnym bankructwie kraju w 2001 r., bo wiele eksportowanych przez Argentynę surowców miało na świecie wzięcie. Naśladując politykę rządzącego krajem w latach 1944–1955 gen. Juana Peron i styl jego żony, charyzmatycznej Ewy Peron, Kirchner wykorzystała strumień funduszy płynący do Buenos Aires na rozbudowę programów socjalnych. Rynek został otoczony coraz bardziej szczelnymi cłami, prezydent wprowadziła też kontrolę transakcji kapitałowych.
Ale gdy w 2012 r. uderzył światowy kryzys gospodarczy, szybko się okazało, że Argentyna żyje ponad stan. Na jaw wyszła ogromna skala korupcji na szczytach władzy. Rozwinął się czarny rynek, bo oficjalny kurs peso do dolara był zdecydowanie za mocny. Wreszcie okazało się, że – jak w Grecji – argentyńskie władze fałszują dane o kondycji finansowej kraju.