Opublikowany na trzy dni przed czwartkowym głosowaniem sondaż YouGov daje laburzystom i torysom po 33 proc. głosów. Jak obliczył „Financial Times", ugrupowanie Eda Milibanda może liczyć na 270 mandatów w 650-osobowym parlamencie, a partia Davida Camerona 274. To zdecydowanie poniżej 325 deputowanych potrzebnych do zbudowania większości. Ponieważ oba ugrupowania idą w sondażach łeb w łeb od wielu miesięcy, nikt się nie spodziewa, aby któreś z nich zdobyło znaczącą przewagę w ostatnich kilkudziesięciu godzinach kampanii.
– Istniejący od końca XVIII wieku system dwupartyjny ostatecznie odszedł w przeszłość – tłumaczy „Rz" prof. Kevin Theakston, dyrektor Szkoły Politologii i Studiów Międzynarodowych University of Leeds. – To wynik głębokich zmian socjologicznych: nie ma już wielkoprzemysłowej klasy robotniczej, podstawy elektoratu laburzystów, nie ma też tradycyjnej klasy średniej, która głosowała na konserwatystów. Społeczeństwo jest bardzo zatomizowane i wybiera różne opcje. Tym bardziej że media stały się niezwykle krytyczne w ocenie świata polityki – dodaje.
Potencjalnym koalicjantem Camerona mogliby być liberalni demokraci, którzy współtworzą z konserwatystami obecny rząd. Jednak partia Nicka Clegga zapewne straci połowę z posiadanych 57 mandatów. Z takim partnerem obecnemu premierowi nadal nie uda się więc zbudować większości w parlamencie.
– Cameron będzie usiłował utworzyć rząd mniejszościowy. Ale to oznacza okres dużej niestabilności, kurs funta w ostatnich dniach mocno się wahał, rynki są niespokojne – mówi „Rz" prof. Andrew Russell, dyrektor departamentu politologii Manchester University.
Objęcie władzy przez laburzystów także nie wróży jednak stabilności. Oni również musieliby utworzyć rząd mniejszości przede wszystkim z powodu spektakularnej klęski w Szkocji, dotychczas tradycyjnego bastionu Partii Pracy.
W północnej prowincji Szkocka Partia Narodowa (SNP) miała do tej pory sześć mandatów. Ale teraz zgarnie zdecydowaną większość spośród 59 miejsc zarezerwowanych dla szkockich deputowanych.
Laburzyści ponieśli klęskę, bo od czasów Tony'ego Blaira ich polityka gospodarcza i społeczna niewiele różni się od konserwatystów, co nie podoba się lewicowo nastawionemu szkockiemu elektoratowi. Szkotom nie spodobał się także zdecydowany sprzeciw Partii Pracy wobec niezależności ich prowincji przed referendum we wrześniu ub.r.