„Niech żyje Białoruś!" – wołał na dworcu autobusowym w Mińsku Mikałaj Statkiewicz, w 2010 roku kandydat na prezydenta kraju. Po wyborach został skazany na 6,5 roku więzienia, ale w ostatnią sobotę Łukaszenko swoim niejawnym dekretem kazał go uwolnić. Były oficer białoruskiej armii przesiedział w więzieniu cztery lata i osiem miesięcy.
Strażnicy w więzieniu w Mohylewie (na wschodzie Białorusi) wsadzili zdziwionego Statkiewicza do autobusu jadącego do stolicy. Tam, na dworcu, powitał go okrzyk: „Bohater!".
Oprócz Statkiewicza na wolność wyszło jeszcze pięciu innych więźniów, których obrońcy praw człowieka uznawali za „politycznych", a których uwolnienia domagał się Zachód. – Poza nimi pojawili się nowi, na przykład tzw. grafficiarze – młodzi, którzy malowali patriotyczne graffiti na murach. Sądzono ich za chuligaństwo. Ale o nich Zachód nie zdążył się jeszcze upomnieć – powiedział „Rz" Andrzej Poczobut ze Związku Polaków na Białorusi.
Szefowa unijnej dyplomacji Federica Mogherini i komisarz Unii ds. rozszerzenia Johannes Hahn od razu powitali zwolnionych więźniów. Ale też wyrazili nadzieję, że „władze Białorusi usuną wszelkie ograniczenia utrudniające korzystanie w pełni z praw obywatelskich i politycznych".
– Kryzys z Rosji przerzuca się na Białoruś, w ślad za rosyjskim rublem również białoruski traci na wartości z dnia na dzień – powiedział Poczobut, tłumacząc obecne postępowanie białoruskiego przywódcy.