W chwili gdy cała Europa dyskutuje o uchodźcach, Grecy zajęci są kolejnymi rozliczeniami, kto i kiedy doprowadził kraj do katastrofy. Poniedziałkowa debata dwóch głównych kandydatów do objęcia władzy w wyniku wyborów w najbliższą niedzielę: dotychczasowego premiera Aleksisa Ciprasa oraz szefa Nowej Demokracji Wangelisa Meimarakisa, nie wniosła niczego nowego do toczącej się kampanii wyborczej.
– To najbardziej bezbarwna ze wszystkich kampanii ostatnich dziesięcioleci – tłumaczy „Rz" Christina Papageorgiu, zaangażowana politycznie ateńska artystka teatralna.
Jej zdaniem zauważalna jest tendencja odchodzenia wyborców od kierowanej przez Aleksisa Ciprasa skrajnie lewicowej Syrizy. W sondażach ugrupowanie to prowadzi jednak nadal nieznacznie przed konserwatywną Nową Demokracją, ale różnica mieści się w granicach błędu statystycznego.
Nie brak ocen, że to Nowa Demokracja wygra wybory rzutem na taśmę. Otrzymałaby premię w postaci 50 mandatów w 300-osobowym parlamencie, co zwiększyłoby szanse na utworzenie rządu koalicyjnego. Jednak to Syriza wydaje się mieć większą zdolność koalicyjną po wyborach. Obecnie nikt nie jest w stanie przewidzieć, jaki będzie rząd.
– Bez względu na to, jaka będzie koalicja, zmuszona będzie do realizacji narzuconych Grecji warunków związanych z trzecim pakietem pomocowym opiewającym na 86 mld euro – zwraca uwagę „Rz" Paweł Tokarski, ekspert berlińskiego think tanku Nauka i Polityka. Warunki te wymagają dalszych reform, cięć i oszczędności, co sprawi, iż wyłoniony w wyniku niedzielnych wyborów rząd nie utrzyma się i długo przy władzy.