Chrabota: Sukces wyborczy, czyli co?

Przywrócenie mechanizmu kohabitacyjnego albo zmiana systemu konstytucyjnego. To prawdziwa, najważniejsza, stawka tych i następnych wyborów.

Aktualizacja: 22.09.2019 18:04 Publikacja: 22.09.2019 00:01

Wieczór wyborczy PiS po majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego

Wieczór wyborczy PiS po majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

1

Jeśli ogry są jak cebula, to sukces czy porażka wyborcza mają strukturę sękacza, nazywanego dla niepoznaki litewskim, choć wszyscy wiemy, że jest to wytwór naszych cukierników. Słuchając debaty na temat wyniku wyborów, mam wrażenie, że większość ekspertów absolutyzuje kategorię sukcesu czy porażki. Zarówno PiS, jak i opozycji. Skłonność do takiego absolutyzowania podbija zarówno emocjonalny triumfalizm ludzi Prezesa, którzy widzą się u władzy przez kolejne dekady, jak i kapitulanctwo niektórych (!) polityków opozycji, którzy mają przeczucie zbliżającej się klęski.

Tymczasem nic nie zostało jeszcze przesądzone. Możliwe są różne scenariusze wyniku wyborczego i każda antycypacja niesie ze sobą ciężar błędu. Właśnie dlatego, że rezultat wyborów ma strukturę sękacza, strukturę warstwową, nie każdy wynik przekłada się na to samo. Z tej samej przyczyny arogancja prostszych ludzi rządzącej partii też jest nieco na wyrost. Nie każdy wynik da im spokojne synekury na dziesięciolecia. Tylko jeden tak naprawdę da im taką gwarancję. Ale czy jest możliwy?

2

Zacznijmy od ducha (w kraju katolickim można użyć takiej kategorii) konstytucji. Otóż obowiązująca nas konstytucja, choć tego głośno nie stwierdza, prócz monteskiuszowskiego rozróżnienia władz niesie ze sobą mechanizm kohabitacji.

Rządzi, co oczywiste, rząd, ale rządzi najlepiej, jeśli czuje nad sobą elementarną kontrolę. Pomińmy jasną patologię, czyli rządy mniejszościowe. Te z natury są skazane na nieefektywność. Za to rządy większościowe mają nad sobą pewien element kontroli, jeśli rządzący nie mają większości w Senacie, czyli izbie wyższej. Prócz tego, że Senat przyjmuje różnego typu sprawozdania, wyraża zgodę na powołanie przez Sejm grupy urzędników (m.in. prezesa NiK), ma inicjatywę ustawodawczą, a przede wszystkim moc nanoszenia poprawek ustawowych albo odrzucania ustaw w całości.

Nie jest to moc nieograniczona, Sejm może bowiem z kolei odrzucić decyzję Senatu, ale potrzeba do tego większości bezwzględnej przy obecności co najmniej połowy posłów uprawnionych do głosowania. Wiem, że to niewiele, ale zawsze coś.

3

Sytuacja wygląda inaczej przy próbie zmiany konstytucji. Tu brak symetrii większości w Sejmie i Senacie nowelizację wyklucza. Jak bowiem mówi konstytucja, do jej nowelizacji potrzebna jest większość dwóch trzecich posłów i bezwzględna większość w Senacie, czyli więcej niż połowa głosujących przy przynajmniej połowie ustawowej liczby senatorów.

Senat ma jeszcze jedną ważną kompetencję. Zatwierdza lub odrzuca zarządzenie prezydenta o ogólnonarodowym referendum, a więc może pokrzyżować mu szyki. Sam prezydent w tej układance kohabitacyjnej też ma swoją rolę. Głównie przez kontrolę procesu legislacyjnego. Może opóźnić wejście w życie ustawy przez skierowanie jej do kontroli w TK albo ją zawetować. Aby obalić weto, potrzeba już w Sejmie (Senat jest w tej procedurze nieobecny) większości kwalifikowanej trzech piątych przy obecności co najmniej połowy uprawnionych do głosowania. Nie każda więc większość koalicyjna w Sejmie przekłada się na proste odrzucenie prezydenckiego weta, co powoduje relatywną efektywność tego instrumentu, zwłaszcza gdy w Pałacu Prezydenckim zasiada osoba niewywodząca się z formacji rządzącej.

4

Cały ten wysublimowany (i nie za mocny) mechanizm „checks and balances” w Polsce nie działa, bo całość władzy w poprzednim sezonie wziął PiS. Nie wchodząc głębiej w przyczyny, stwierdzę z całą stanowczością, że dość przypadkowo doszło do ustrojowej patologii.

Prezydent nie sprawdził się w swojej roli strażnika konstytucji, z weta korzystał wyjątkowo nieśmiało (i może nawet w uzgodnieniu), polski parlamentaryzm przerodził się zaś w prostacką maszynkę do głosowania i załatwiania interesów jednej partii. Dodajmy, by wszystko było jasne, że za ową patologią stoi demokratycznie podjęta przez wyborców polityczna decyzja.

Nikt przytomny zresztą z legalnością legitymacji tego naruszenia kohabitacji nie dyskutuje. Taki był werdykt suwerena i na tym poprzestańmy. A jednak wszyscy mają poczucie dyskomfortu.

Rządząca koalicja prawicowa marzy o większości konstytucyjnej (przecież nie po to, by aktualną konstytucję wspierać, ale by ją zmienić), opozycja zaś nie tylko boi się takiej większości, ale i marzy o przywróceniu mechanizmu kohabitacji, choć często nie umie tego w ten sposób nazwać.

5

I na tym polega prawdziwa, najważniejsza, stawka tych i następnych wyborów. Przywrócenie mechanizmu kohabitacyjnego albo wywrócenie systemu konstytucyjnego bez pełnej świadomości głosujących, co w zamian. I tu wróćmy do naszego sękacza. Prawdziwy sukces Zjednoczonej Prawicy to nie tyle utrzymanie aktualnej arytmetyki parlamentarnej, ile zgarnięcie całej puli, a więc większości dwóch trzecich w Sejmie i większości w Senacie. Do tego własny prezydent, który nie będzie sypał piachu w tryby.

Nieco mniejszym sukcesem dla PiS i stronników byłby ten sam wynik bez utrzymania fotela prezydenta. Przy takiej bowiem architekturze Sejmu i Senatu, nawet mając na Krakowskim Przedmieściu politycznego przeciwnika, można by regularnie odrzucać  prezydenckie weto. Obcy prezydent mógłby jednak szkodzić nieoczekiwanymi wrzutkami, takimi choćby jak kierowanie ustaw do TK, niewygodne nominacje czy „nieodpowiedzialne” orędzia do narodu.

Każda inna wersja wyniku wyborczego byłaby dla prawicy porażką. Utrata Senatu i przewaga w Sejmie dałaby co prawda możliwość odrzucania senackich poprawek do ustaw, ale zwykła arytmetyczna większość nie dawałaby nie tylko możliwości zmiany konstytucji,  ale także odrzucania prezydenckiego weta. Taki sukces, mimo potencjalnie wyłonionego dzięki sejmowej większości rządu, stanowiłby oczywiście porażkę.

6

A opozycja? Dla niej w jeszcze większym stopniu sukces i porażka mają strukturę sękacza. Co prawda mało kto dziś wierzy w możliwość sformowania przez opozycję po wyborach rządu (ja nie wykluczam!), ale każda z kolejnych wersji wyniku wyborczego oznacza ścieżkę do blokowania rządzącym możliwości przebudowy państwa.

Niewielka przewaga PiS i stronników w Sejmie (poniżej trzech piątych) nie dawałaby partii Prezesa możliwości odrzucania prezydenckiego weta (gdyby prezydentem był człowiek opozycji). Brak przewagi w Senacie lub większość poniżej dwóch trzecich w Sejmie uniemożliwia zmianę konstytucji. To samo, gdyby w Sejmie prawica miała powyżej dwóch trzecich, ale mniejszość w Senacie.

Natomiast całkiem dobrze wyglądałby wynik wyborczy przeciwników PiS, gdyby w wyborach parlamentarnych opozycja przejęła Senat, a w prezydenckich fotel pierwszego obywatela. Już taki scenariusz byłby – w dzisiejszych realiach – wielkim sukcesem sił broniących demokracji liberalnej i ukoronowaniem drogi politycznej jej liderów.

7

Jest więc o co się bić! – jak powiada pewien klasyk. I dlatego dziwi lekki chłodzik tej kampanii. Zarazem należy się spodziewać jej intensyfikacji. Zwłaszcza że to ostania kampania z tradycyjną kadrą przywódczą na czele.

Co prawda zarówno Jarosław Kaczyński, jak i historyczni liderzy Platformy wprowadzają do gry nowe polityczne pokolenie, ale wciąż są fundamentem tej układanki. Za cztery lata może się to zmienić. Jeśli sukces prowadzonej przez Grzegorza Schetynę koalicji będzie znikomy, w kolejnym sezonie wyborczym nie zostaną po nim (i tych, którzy dzielą z nim ryzyko porażki) nawet strzępy. Jeśli swoich celów, czyli powiększenia przewagi, nie osiągnie Jarosław Kaczyński, zostanie prawdopodobnie zjedzony przez stado buldogów, które kłębi się na razie pod prawicowym dywanem. A skutkiem jego klęski – co dla wszystkich jest jasne – będzie zdmuchnięcie ze sceny mozolnie budowanej przez lata konstrukcji z zapałek.

Poza tym – to też dość powszechne przekonanie – przed Polską, w perspektywie dłuższej niż jedna kadencja parlamentu, jawi się powoli nieokreślona polityczna przemiana. O jej naturze nikt jeszcze nic pewnego (poza tym, że będzie ekstremalnie roszczeniowa) nie powie. Ale wszyscy wiedzą, że nadciąga. Dlatego te wybory są grą o tak wysoką stawkę… A i sukces w nich będzie jak sękacz. Nie litewski. Polski.

Jeśli ogry są jak cebula, to sukces czy porażka wyborcza mają strukturę sękacza, nazywanego dla niepoznaki litewskim, choć wszyscy wiemy, że jest to wytwór naszych cukierników. Słuchając debaty na temat wyniku wyborów, mam wrażenie, że większość ekspertów absolutyzuje kategorię sukcesu czy porażki. Zarówno PiS, jak i opozycji. Skłonność do takiego absolutyzowania podbija zarówno emocjonalny triumfalizm ludzi Prezesa, którzy widzą się u władzy przez kolejne dekady, jak i kapitulanctwo niektórych (!) polityków opozycji, którzy mają przeczucie zbliżającej się klęski.

Pozostało 93% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Polityka
PiS i Suwerenna Polska zjednoczone. "Działanie pod wspólnym sztandarem ma najwyższy cel"
Polityka
Radykalna zapowiedź Tuska ws. migracji. Chodzi o prawo do azylu
Polityka
Michał Kolanko: Konwencja PO w cieniu korespondencyjnej rywalizacji prezydenckiej
Polityka
Tusk na konwencji Koalicji Obywatelskiej w Warszawie: Przestrzegam, to dopiero początek