Reklama
Rozwiń
Reklama

Boliwia stoi nierządem

Władzę w państwie objęła zaskoczona wiceprzewodnicząca senatu.

Publikacja: 12.11.2019 18:45

Evo Morales w drodze do Meksyku na pokładzie meksykańskiego samolotu wojskowego i z meksykańską flag

Evo Morales w drodze do Meksyku na pokładzie meksykańskiego samolotu wojskowego i z meksykańską flagą w ręku

Foto: AFP

– To po prostu jest faza przejściowa – tłumaczyła Jeanine Anez, dlaczego zgodziła się pełnić obowiązki szefa państwa.

W poniedziałek pod naciskiem manifestantów na ulicach i dowództwa armii zrezygnował ze swego stanowiska prezydent Evo Morales. W jego ślady natychmiast poszedł wiceprezydent Alvaro Garcia Linero, a potem następni przewidziani do przejmowania uprawnień prezydenta kraju: szefowa senatu oraz przewodniczący izby niższej. Czwartą w konstytucyjnej kolejności była wiceprzewodnicząca izby wyższej Anez i ona zgodziła się wyprowadzić kraj z kryzysu.

Odejść, by wrócić

„To boli, gdy opuszczasz kraj z przyczyn politycznych. (...) Wkrótce wrócę, mając więcej energii i siły" – napisał na Twitterze Evo Morales odlatujący z kraju na pokładzie meksykańskiego samolotu wojskowego po 14 latach rządów. Meksyk bowiem gwarantował mu azyl i wysłał po niego samolot. Wcześniej władze tego kraju zapowiedziały, że meksykańska ambasada w La Paz udzieli azylu zarówno jemu, jak i jego urzędnikom. Według niepotwierdzonych danych schroniło się tam już około 20 osób.

Krajem bowiem od 20 października wstrząsały manifestacje przeciwko fałszowaniu wyników wyborów prezydenckich, jak i samemu startowi w nich lewicowego Moralesa. Trzy lata temu bowiem w referendum odrzucono propozycję jeszcze jednej jego kadencji prezydenckiej, ale uparty szef państwa postanowił wystartować i w dodatku ogłosił się zwycięzcą. W końcu musiał uciekać ze stolicy. Noc przed odlotem do Meksyku pierwszy Indianin prezydent w Ameryce Południowej spędził, śpiąc na podłodze w jednym z domów w rejonie uprawy koki, której producenci – w większości Indianie – cały czas go popierają.

– Ostatnie wydarzenia to dla Moralesa silny cios, w chwilach sukcesów popierało go do 70 proc. mieszkańców kraju. Pozostaje jednak silny, mając własną partię MAS, za którą stoi ponad jedna trzecia wyborców kraju – przestrzega miejscowy politolog Franklin Pareja.

Reklama
Reklama

Inni wskazują na niedające się usunąć pęknięcie społeczeństwa boliwijskiego. Przeciw Moralesowi jest wschód kraju, mieszkańcy tamtejszych żyznych kotlin i klasa średnia. Wspierają go mieszkańcy gór na zachodzie kraju, tamtejsi biedni rolnicy i w ogóle klasy pracujące oraz najniżej zarabiające.

Zamach czy rezygnacja

– No i mamy próżnię polityczną – stwierdził inny politolog Jon Crobtree. Jedynym zadaniem pani Anez jest rozpisanie nowych wyborów prezydenckich w ciągu 90 dni. Ale najpierw musi zostać zatwierdzona jako p.o. prezydenta przez parlament. Tam w obu izbach większość mają zwolennicy Moralesa, a ona związana jest z opozycją.

W dodatku starcia opozycyjnych manifestantów z policją zamieniają się powoli w starcia na ulicach zwolenników i przeciwników byłego prezydenta. Opozycja zbudowała barykady w La Paz, próbując chronić budynki parlamentu i opustoszały pałac prezydencki. Lewicowcy postawili barykady na drogach dojazdowych do stołecznego lotniska. W mieście już doszło do bójek między obu grupami. Zdesperowana policja wzywa wszystkich mieszkańców La Paz, by po prostu siedzieli w domu. Coraz bardziej zdenerwowane wojsko zapowiada „wspólne operacje" z policją.

Ale właśnie ingerencja armii w życie polityczne wywołuje sprzeciw opinii międzynarodowej. „Interwencja armii cofa nas do chwil z niedawnej przeszłości Ameryki Łacińskiej" – stwierdził MSZ Hiszpanii. Podobnie zareagowały Meksyk, Kuba, Nikaragua i Argentyna (ale też lewicowy polityk USA Bernie Sanders), które nazwały wydarzenia w Boliwii „zamachem stanu". – Jak zrezygnował, to nie jest zamach, to jest rezygnacja – mówił z kolei prezydent Paragwaju Mario Abdo.

Nerwowo odpowiedziała również Rosja, potępiając odsunięcie od władzy jednego ze swych południowoamerykańskich sojuszników. Eksperci wskazują, że Moskwa ma tam znaczne interesy gospodarcze. W dalekiej Boliwii zainwestowały największe państwowe koncerny rosyjskie: Rosatom, Rostech, Gazprom, holding kolejowy RŻD. Najbardziej jednak Kreml zainteresowany jest eksploatacją boliwijskich złóż litu, ale tu ubiegli go Chińczycy, którzy w lutym podpisali odpowiedni kontrakt.

Polityka
Rywalizacja Witkoff-Rubio. Nie tylko Rosja jest problemem Ukrainy
Polityka
Raport Pentagonu: Chiny rozmieszczają rakiety balistyczne na polach silosowych
Polityka
Będzie trudniej zostać Japończykiem. Rząd zaostrza wymagania
Polityka
Viktor Orbán rozdaje pieniądze, ale sondaże się nie odwracają
Polityka
Starlink na celowniku Rosji. Wywiad NATO ostrzega przed nową bronią
Materiał Promocyjny
W kierunku zrównoważonej przyszłości – konkretne działania
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama