D.B.: Spotkaliśmy się kiedyś z Ireną Kwiatkowską, gdy wręczała nam jakąś nagrodę – i uklęknęliśmy przed nią. To było szczere, to nie był żaden show.
Dziś świat wygląda zupełnie inaczej niż w czasach Kabaretu Starszych Panów. Jak państwo odnajdujecie się w epoce internetu?
D.B.: Słabo.
J.B.O.: Bardzo ubogo.
D.B.: Kiedy trwała pewna mocno zapamiętana kampania reklamowa z naszym udziałem – nie powiemy, dla kogo, bo to byłaby kryptoreklama – to jeszcze w ogóle nie mieliśmy Facebooka. Gdybyśmy mieli, to pewnie mielibyśmy sporo więcej polubień. To świadczy o tym, jak bardzo jesteśmy niezaradni.
Dziś już macie państwo Facebooka?
D.B.: Prywatnego Facebooka nie mam do dziś. Jest ten Mumiowy, który jakoś działa, choć trochę się spóźnia. Ja dzisiaj na spektaklu nawet nagrywałem coś, żeby wrzucić na Facebooka, ale nawet nie wiem, czy się nagrało.
J.B.A.: Ja jestem zupełnie nietechniczna. Aż mi wstyd. Zupełnie nie znajduję w moim życiu czasu, by odpisywać na e-maile, komentować posty. Wolę formę analogową, pierwotną. Spotkanie się z tym drugim. Ja nawet mam problemy z odbieraniem telefonów.
Oglądacie państwo youtuberów, kabarety, standupy w internecie?
J.B.O.: Czasem widzę coś, co niby działa. Oglądam film, który ma pięć milionów odsłon i myślę: „O holender, dużo". Ale potem to oglądam i już wiem, że nie chciałbym takich filmów robić.
D.B.: Ale to ty jesteś tym pięciomilionowym pierwszym widzem.
J.B.O.: Tak. Jednak my staramy się bardzo zawzięcie trzymać tej zasady, żeby robić swoje, opierać się, nie oglądać się na trendy. W spektaklu „Lutownica..." baliśmy się fragmentów, które są zbyt śmieszne. Że one są za łatwe, że może już schlebiają komercji. Kilka takich fragmentów wyrzuciliśmy. One mniej smakowały.
Dzisiejsza Polska jest wesołym czy smutnym krajem?
D.B.: Kiedy jeździmy w trasy i patrzymy przez okno samochodu, zwłaszcza teraz, w tym trudnym okresie przedwiośnia, kiedy jeszcze wszystko nie wyrosło bujnie z ziemi – to widzimy ten śmietnik przy szosie i dalej od szosy. I jeszcze szyldozę do tego i potworności architektoniczne. Szyldoza bardzo boli, bo ona będzie w zimie i w lecie taka sama, no chyba, że ją liście przysłonią. Smuci mnie ogromna ilość brzydoty.
Mamy w Polsce rosnące podziały między ludźmi, wojenki. Jak sobie z tym radzi zespół Mumio?
J.B.O.: Zamiast rozmawiać o tym, kto lubi Kabaret Starszych Panów czy Felliniego, a kto nie, rozmawiamy tylko o tym, kto na kogo głosuje. To straszliwie zubaża. Rozmawiasz z kimś o tym, jakiej muzyki słuchacie, z jakich dowcipów się śmiejecie, dogadujecie się doskonale i nagle pojawia się polityczny temat. I to ma was podzielić? To jest totalne uproszczenie świata.
D.B.: Ja świadomie odcinam od siebie media. Słucham radia, Dwójki, ale tam o polityce jest mało. Pamiętam jeszcze z czasów PRL-u taki zwyczaj w mojej rodzinie, że włączano telewizor i pomstowano. Zobaczyłem kiedyś, że patrzę w telewizor, na polityków i rodzi się we mnie nienawiść. W końcu powiedziałem sobie: o nie. To nie ten kierunek. Potem miałem zresztą bardzo ciekawy sen z jedną z tych politycznych niecierpianych osób, która przyszła w tym śnie do mojego domu i okazała się prywatnie szalenie miła. To mi dało do myślenia.
J.B.O.: Ale generalnie rzeczywistość jest niewesoła. Kiedy patrzy się na ten świat, to można odnieść wrażenie, że z godziny na godzinę się psuje, nawet witamin w jabłkach jest coraz mniej. Coraz trudniej wychować dzieci. W tym sensie o wiele łatwiej mieli nasi rodzice. Dzieci dziś bardzo trudno strzec przed milionem propozycji i pokus.
Jesteście państwo pesymistami?
D.B.: Ja niestety z domu jestem pesymistą.
J.B.O.: Co do tego, w którą stronę zmierza świat – to tak.
Co w takim razie trzyma Mumio w pionie?
D.B.: Nie „co", tylko „kto". Jezus Chrystus. I nasza wspólnota – neokatechumenat. Odkryliśmy tam żywy Kościół, nieprzesłodzony i niemoralistyczny.
Co to oznacza w praktyce? Jak to można opowiedzieć osobie niewierzącej?
J.B.O.: To przestrzeń, w której możesz sobie pozwolić na to, żeby być prawdziwym. Możesz wszystkie maski powiesić na kołku przed tą salką, w której spotyka się wspólnota. Nie boisz się, że spotka cię wyśmianie, potępienie.
Ludziom często Kościół kojarzy się raczej z powinnością i wymaganiami moralnymi.
J.B.O.: Tak, mi się tak kiedyś też wydawało. Wiele lat byłem ministrantem i wydawało mi się, że to powinność, miejsce, gdzie mam na coś zasłużyć. A okazało się, że to miejsce, w którym można odpocząć.
J.B.A.: A chrześcijaństwo to przede wszystkim Dobra Nowina. Jezus Chrystus – Kościół jako realna wspólnota, która podnosi, wspiera, usprawiedliwia. Jezus Chrystus, który pochyla się nad tobą w każdym momencie twego życia i mówi ci „Kocham cię takim, jakim jesteś, a ty nie musisz na tę Miłość zasługiwać, Ja przebaczam ci wszystko". To jest Słowo Boże, które realnie podnosi człowieka z upadku i które człowieka przemienia.
D.B.: Miałem wiele razy myśli hipochondryczne, bałem się śmierci, a we wspólnocie doświadczyłem niejednego pogrzebu, który był zmartwychwstaniem. Na pogrzeb przychodzili ludzie z zewnątrz i dochodziło do paradoksu – to małżonka zmarłego pocieszała ich.
Jak to?
D.B.: Miała wiarę, że życie się nie kończy. Kiedyś byłem na świeckim pogrzebie i prowadzący ceremonię nie umiał odejść od wiecznego życia. Mówił, że zmarły „na zawsze pozostanie w naszej pamięci". To jest absurdalne, bo przecież wedle wiary w nieistnienie Boga, pamięć też się kończy. Od kiedy zobaczyłem pogrzeby, na których śpiewa się pieśni o zmartwychwstaniu, to wolę na takie pogrzeby chodzić niż na wesela. Po weselu zawsze jakaś podróż poślubna może nie wyjść.
Po co właściwie robicie państwo sztukę?
D.B.: Nie ma „po co". Nie jesteśmy intencjonalni. Nie jest tak, że zaczynamy coś robić i mamy jakiś ideowy cel. Po prostu robimy to, co nam w duszy gra, jakkolwiek to ludowo nie brzmi.
J.B.A.: „Po co" nie ma, ale nasz światopogląd, nasza wrażliwość, patrzenie na świat przez sztukę się przebijają – taki manifest mimochodem. Chcemy się na scenie czuć dobrze. Jakoś tak się złożyło, że nam z Magdą Umer czy Wojtkiem Borkowskim [pianista, kompozytor – red.] jest po prostu dobrze. Mamy szczęście pracować z ludźmi, którzy mają podobny sposób myślenia jak my.
D.B.: I jeszcze – drodzy widzowie, nie obraźcie się, bo to z sympatii do was – nie „myślimy widzem", nie myślimy, co zrobić, by teraz widzom dogodzić. Mamy przekonanie, że jeśli zrobimy coś, co nam się podoba, to spodoba się też innym. I to działa.
Sztuka w ogóle ma jakiś cel?
D.B.: Mam głębokie przekonanie, że sztuka ma zbliżać do piękna, dobra. Natomiast współczesna sztuka, także ta wysoka, często nie ma nic wspólnego z pięknem. Często jest prowokacją i to na poziomie słabego kabaretu. Jedna z definicji arcydzieła, że możesz patrzeć się na przykład na taki obraz czy rzeźbę i nigdy ci się nie znudzi. Na pewno Mumia nie interesuje robienie rzeczy, które będą wywoływać torsje, skręty kiszek i szarpaniny u widza.
Czy sztuka może łączyć ludzi?
J.B.O.: Nasza publiczność jest absolutnie ponadpodziałowa. Dla nas to bardzo ważne, żeby ten stan utrzymać. Wiele osób było w szoku, że potrafimy na widowni zebrać taki miks – osoby z tak różnych światów.
A czy opinie krytyków są dla was ważne?
J.B.O.: Najbardziej lubię te recenzje, w których autorzy piszą, że Mumio zabiera ich w zupełnie inny wymiar, w krainę baśni...
...w krainę dzieciństwa?
J.B.O.: Tak! Eksplorujemy te przestrzenie związane z dzieciństwem i przestrzenie ludzi, którzy są poza centrum.
Ja przenoszę się na spektaklach Mumio do pierwszej połowy lat 80. Do średniego, polskiego miasta z tamtych czasów.
J.B.A.: To się właśnie stąd bierze. Moje dzieciństwo, młodość i dojrzewanie to miasto Tychy – średnie miasto z tamtych czasów: park Niedźwiadków, spacery z rodzicami, „kradziejka" jabłek lub bzu z działek, beztroska zabawa na łąkach, ale i wakacje na wsi u babci i wyjadanie ziemniaków z koryta dla świń – pycha.
D.B.: Dziś modny jest powrót do lat 80. My te spektakle robimy od 20 lat, więc to nic z tą modą nie ma wspólnego. Dla nas lata 80. – mimo ubeków chodzących po ulicach – to był czas pewnej jedności między ludźmi.
J.B.O.: Chcemy wchodzić w świat, który naprawdę lubimy. Tak było też z naszym spektaklem „Welcome Home Boys". Oglądając „Stawkę większą niż życie", myślałem sobie, że fajnie byłoby wystąpić w takim niemieckim mundurze. Spełniamy nasze marzenia o tym, żeby kogoś zagrać.
Właśnie, przy okazji „Welcome Home Boys" zauważyłem, że jest państwa więcej niż dotąd...
D.B.: Skład Mumio od czasu „Welcome Home Boys" jest czteroosobowy. Czwartym członkiem Mumio jest Tomasz Drozdek, który robi całą muzykę w tym spektaklu. To znakomity multiinstrumentalista, ma ogromną kolekcję instrumentów z całego świata. Prowadzi też swój projekt T.ETNO. Podobnie jak my jest w neokatechumenacie.
Czy czujecie się państwo spełnieni artystycznie?
J.B.O.: Nie! W życiu!
D.B.: Ja się specjalnie na scenie nie spełniam. Przyjemnie jest zagrać, ale na końcu pozostaje zawsze niedosyt. Zdarzało się nam grać spektakle przy ogromnej publiczności, klaszczącej, w euforii... Ale dla mnie dużo ważniejszy był występ w paskudnej, obskurnej salce, dla kilkudziesięciu facetów raczej nie w smokingach. To zdarzyło się, gdy Darek Malejonek [muzyk i wokalista zaangażowany religijnie, członek zespołów Izrael, Armia, Houk, 2Tm2,3, Arka Noego – red.] zaprosił mnie do więzienia. Pograliśmy trochę i podzieliliśmy się naszym doświadczeniem Boga. To słowo o przebaczeniu wszystkich grzechów, o zmartwychwstaniu bywa, że działa bardzo mocno. Wielu z tych twardych facetów miało łzy w oczach. Ja z tego doświadczenia wyszedłem szczęśliwy i to było lepsze niż spektakle dla tysięcy ludzi. Wyjazd na Polinezję Francuską może być fantastyczny, ale nie zapcha dziury, która jest w sercu.
J.B.A.: Ja, tak! Mam rodzinę, wspólnotę, zawodowo robię to, o czy zawsze marzyłam. Spektakl z Magdą Umer jest spełnieniem marzeń, bo jako dziewczyna, siedząc w swym pokoju, odtwarzałam jej płyty i śpiewałam wszystkie jej piosenki. I oto Magda przychodzi do nas, a ja śpiewam jej (a właściwie Jeremiego Przybory) piosenkę „O, Romeo!" – szaleństwo, „lasso na cały świat"! W Mumio głównie wykrzywiałam piosenki i wydobywałam z siebie rożne takie „iiiiiii". To dla mnie kolejny próg, przekroczenie czegoś nowego.
Mumio skończyło 21 lat. W USA to pełnoletniość. Państwo macie poczucie, że całe życie przed wami, czy już bardziej za wami?
D.B.: Nie wiem, kiedy wykorkujemy. Ja się czuję czasem na dwadzieścia parę lat, a czasem na osiemdziesiąt. Średnio na pewno mam mniej lat niż w metryce. I z Mumiem jest podobnie. Swoje przeżyliśmy, ale cały czas chce się nam robić spektakle.
J.B.O.: Przyśpieszamy obecnie. Mamy dziś pięć spektakli, które możemy zagrać. Nie robimy już spektakli raz na dziesięć lat, tylko raz na dwa. I choć czasem się strasznie kłócimy, to już wiemy, co trzeba zrobić, żeby z tej kłótni wyjść.
Kabaret Mumio obchodzi właśnie swoje 21-lecie. Jubileuszowe występy można w czerwcu zobaczyć w warszawskim Teatrze Ateneum oraz w przestrzeni miejskiej stolicy. Ponadto 18 czerwca odbędzie się wernisaż wystawy „Semantic Pseudo Child Art", gdzie zostaną zaprezentowane prace członków Mumio i zaprzyjaźnionych z nimi twórców
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95