Czy zmianę, którą sygnalizują, można zatrzymać? Czy możliwe jest zastopowanie rozpoczętych przez ten pontyfikat głębokich reform? Niewiele na to wskazuje. Pewne rzeczy już się dzieją, zmiany zachodzą, a wiele z nich jest odpowiedzią na zjawiska, z którymi wcześniej nie mieliśmy do czynienia. Konserwowanie starego (choć Tradycja ma fundamentalne znaczenie w Kościele, bo jest obok Pisma Świętego i Magisterium wyrazem Objawienia) jako jedyne lekarstwo nie jest i nie może być obecnie drogą Kościoła.
Doskonałym przykładem owej koniecznej i już dokonującej się zmiany jest debata nad przeżywaniem kapłaństwa, kapłańskiej tożsamości. Model posttrydencki już nie istnieje, stan duchowny rozumiany jako w swoisty sposób wywyższony ponad wiernych, feudalnie ustawiony nad nimi, przeznaczony do rządzenia, sądzenia i nauczania przestał być zgodny z tym, jak ludzie, także katolicy, postrzegają samych siebie. Próba wskrzeszenia tego, co było, może nas doprowadzić jedynie do powołania grup rekonstrukcjonistycznych, a nie do rzeczywistego odwołania do Tradycji Kościoła. Co nam zatem pozostaje? Poważna debata na temat katolickiego (to ważne, bo mamy pozostać w Kościele i wewnątrz jego doktryny), a jednocześnie dostrzegającego zmieniający się świat rozumienia kapłaństwa, tożsamości księdza i jego relacji ze świeckimi.
I właśnie taką debatę zapowiadają uczestnicy synodu na temat Amazonii. Mam poważne wątpliwości, czy jest to właściwe miejsce, czy uczciwiej nie byłoby przedyskutować te sprawy na synodzie poświęconym życiu kapłańskiemu, ale jest, jak jest. Istotne jest jednak to, by nie skupiać się, jak to zrobią media, na problemie celibatu. On jest oczywiście najbardziej spektakularny, ale wcale nie najważniejszy. Zwraca na to zresztą uwagę – często przeze mnie krytykowany – kard. Reinhard Marx, który w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung" wskazał, że debata musi dotyczyć „przyszłości kapłańskiego stylu życia". Mówił o tym ostatnio w Afryce także papież Franciszek, zaznaczając, że nie ma prostych rozstrzygnięć i że jedynym, co można powiedzieć na pewno, jest konieczność rezygnacji kapłanów z ich pierwszoplanowej roli.
Ale dyskusja dotyczy nie tylko samych kapłanów, ale także stosunku Kościoła hierarchicznego do wiernych, relacji między duchownymi a świeckimi. Kard. Marx wprost sugeruje, że trzeba rozważyć dopuszczenie kobiety do obrad synodalnych i soborowych. Z tym trudno się nie zgodzić, podobnie jak z tym, że w obradach tych powinni uczestniczyć także świeccy mężczyźni. Zaskakuje tylko u kardynała stwierdzenie, że raczej nie da się dopuścić kobiet (a to oznacza, że świeckich mężczyzn też) do głosowań, to bowiem wyklucza obecne prawo. Prawo wyklucza także święcenie żonatych mężczyzn, a można je zmienić, wydawać by się więc mogło, że zmienić można także prawo zakazujące świeckim głosowania. I nie chodzi mi o jakąś rewolucję, która odbierze rolę strażników doktryny papieżowi i biskupom, lecz o zwyczajne przypomnienie, że na przykład w 1917 r. w synodzie Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej świeccy i szeregowi duchowni uczestniczyli, debatowali, a nawet głosowali, i w niczym nie ograniczało to znaczenia hierarchii duchownej, lecz poszerzało perspektywę.
Oczywiście trzeba zachować sakramentalny urząd kapłaństwa, trzeba pamiętać o szczególnej roli następców Apostołów, ale nie można też zapominać, że teologia Ludu Bożego oraz emancypacja wiernych zmieniły sytuację, i tak jak w przeszłości niejednokrotnie prawny ustrój Kościoła zmieniał się pod wpływem ustroju świeckiego, tak i teraz nie ma powodu, by elementów zmiennych, prawnych nie zmienić, otwierając się bardziej na głos świeckich, w tym kobiet.