Parę dni temu tysiące Polaków wzięło udział w akcji „Polska pod Krzyżem", którą bańka prawicowo-patriotyczna niezmiernie eksploatowała, a ta liberalna najpierw przemilczała, by później ją zaatakować. I podobnie jak rok wcześniej akcja „Różaniec do granic" stała się przedmiotem naszego codziennego sporu. To zresztą pokazuje swoistą hipokryzję części naszych liberalnych komentatorów. Akcja oddawania hołdu krzyżom w całym kraju (włączyli się w nią też Polacy na całym świecie) była bowiem w dużej mierze oddolna. Ktoś rzucił pomysł, urządzono nawet we Włocławku centralne uroczystości, ale to, co w niej najciekawsze, to właśnie to, że zgłosili się do niej ludzie z ponad tysiąca miejscowości w kraju i za granicą. Pewnie znacznie więcej się wcale nie zgłaszało, tylko poszło tego dnia pod krzyż, stojący gdzieś przy drodze czy przy parafii.
Przecież to modelowy przykład działania społeczeństwa obywatelskiego! Jest pomysł, ludzie się oddolnie włączają, jest ten aspekt spontaniczności i obywatelskości. Niestety, duża część naszych liberalnych elit musiała kręcić nosem. No bo przecież to nie była prawdziwa modlitwa, tylko modlitwa na pokaz. No bo przecież to był wiec polityczny. A nawet jeśli nie polityczny, to i tak wiadomo, na kogo głosują uczestnicy tej akcji. A nawet jak nie wiadomo, to można z góry założyć. No i przecież w imprezie we Włocławku wziął udział biskup, który ponoć trzyma z władzą. W dodatku był tam jeszcze dziennikarz rządowej telewizji propagandowej. Wszystko prawda, tylko co z tego? Przecież tysiące ludzi włączyło się w akcję z porywu serca. Można odnieść wrażenie, że niektórzy komentatorzy ze strony liberalnej na siłę szukali argumentów, by tylko nie przyznać, że oto stało się coś fajnego, że ktoś wpadł na pomysł, że tysiące innych to podchwyciło, że społeczeństwo żyje, działa itd.
Inaczej jest, gdy przez jakąś miejscowość przejdzie grupka kilkudziesięciu działaczy organizacji LGBT, powiewając tęczowymi flagami – to dopiero jest społeczeństwo obywatelskie. Ale jak tysiące ludzi idą się pomodlić pod krzyżem? Nie, to jakiś folklor, którym nie warto się zajmować. A jak już, to wyśmiać, skrytykować.
Nie jest tak, że jakoś szczególnie mi przeszkadzają tęczowe parady przechodzące przez polskie miasta. Duża część ich postulatów społecznych i prawnych wydaje mi się trudna do zaakceptowania, mogę jednak zrozumieć, że ktoś, kto na co dzień boryka się z problemami, jakie niesie ze sobą funkcjonowanie w społeczeństwie jako homoseksualista, chce zamanifestować to, że ma pełnię praw obywatelskich i może zorganizować paradę ulicami miasta.