Andrzej Nowak: Nie mitologizujmy cech narodowych

Próbuję zrozumieć, jak się tworzy politykę. Publicyści często przystępują do pracy z tezą, z wyrokiem. Pomijają okoliczności, w jakich podejmowano decyzje – w gąszczu wyzwań, słabości, sprzecznych czynników – mówi Piotrowi Zarembie historyk prof. Andrzej Nowak

Aktualizacja: 20.12.2019 22:51 Publikacja: 20.12.2019 10:00

Czy Polska stałaby się imperium, gdyby król nagiął szlachtę do swojej woli albo bardziej zabezpieczy

Czy Polska stałaby się imperium, gdyby król nagiął szlachtę do swojej woli albo bardziej zabezpieczył interesy miast? Może i tak, ale to byłby całkiem inny kraj – mówi prof. Andrzej Nowak (odznaczony przez prezydenta Andrzeja Dudę Orderem Orła Białego; na zdjęciu uroczystość w Pałacu Prezydenckim 11 listopada 2019 r. )

Foto: Reporter

Plus Minus: Podtytuł czwartego tomu pana historii Polski, dotyczący lat 1468–1572, brzmi „Trudny złoty wiek". Zacznijmy od tego, dlaczego „złoty"?

Gdy się czyta źródła, trzeba dojść do wniosku, że to nie jest określenie na wyrost. Epoka ostatnich Jagiellonów – od późnego Kazimierza Jagiellończyka do śmierci Zygmunta Augusta – ma przełomowe znaczenie dla polskiej kultury. To wtedy kształtuje się nasz giętki język. Od może jeszcze nie całkiem poradnego Biernata z Lublina przez pełnego energii, ale wciąż staroświeckiego Mikołaja Reja po doskonałego, bardzo nowoczesnego Jana Kochanowskiego. Piszę o tym, sam zadziwiony, w jak krótkim czasie doszło do tak niezwykłej eksplozji języka polskiego. Ale tu już dochodzimy do słówka „trudny".

Zamiast wyjaśnić, skąd ta eksplozja?

Jedno wiąże się z drugim. Cała Europa objęta reformacją stanęła przed wyzwaniem, którym był podział. Dotyczył sprawy najbardziej zasadniczej: zbawienia i potępienia. Podział wytwarzał trudność. Ale też był czynnikiem pobudzającym kulturę, bo to protestanci jako pierwsi upominają się o prawa języka polskiego w życiu publicznym. Jego rola wynikała z potrzeby polemiki: najpierw wyznaniowej, potem także politycznej. Język polski służy nie tylko rozmowie Mikołaja Reja z przyjacielem, czyli z żoną, nad pieczoną gęsią, ale dyskusji o państwie, obywatelstwie, religii. Zarazem spór był rzeczywisty i mógł prowadzić do rozerwania Rzeczypospolitej. A jednak wygrała ona z podziałem religijnym. Więc jednak „złoty wiek". I wyjątkowość Polski na tle Europy z jej wojnami religijnymi.

My świecimy przykładem?

Jest kilka edyktów Zygmunta Starego przeciw protestantom, jest rozprawa z luteranami w Gdańsku, ale ona ma inne, społeczne tło. Nie ma trwałego systemu prześladowań religijnych, nie ma wojny domowej. Jest sytuacja trochę taka jak z 12. księgi „Pana Tadeusza". Spieramy się na sejmikach gwałtownie o religię, kalwinów jest w pewnym momencie więcej w Senacie niż katolików. A na koniec wszyscy idą do hetmana Jana Tarnowskiego na wielką ucztę. Spotykamy się, bo jesteśmy obywatelami Rzeczypospolitej. Z punktu widzenia Polski roku 2019 to potrzebna inspiracja.

Ale „trudny wiek" chyba nie tylko z powodu reformacji?

Także z powodu zmieniającej się sytuacji geopolitycznej. Od zachodu wciąż jest dobrze, korzystamy z rozbicia Niemiec. Ale na południu, na wschodzie i północy wyrastają potęgi. Po pierwsze imperium Habsburgów, obejmujące za Karola V „połowę świata", panujące w większości nowego świata i większości Europy – od Burgundii, Hiszpanii, Portugalii, Włoch po ekspansję w Europie Środkowej, na Czechy i Węgry. Żadne nasze błędy nie generowały potęgi Imperium Osmańskiego, Turcji, to są czasy Sulejmana Wspaniałego, znanego Polakom z popularnego serialu. I jest Moskwa. Tu są już podstawy do pytania, czy Kazimierz Jagiellończyk nie popełnił błędu, nie rzucając jej wyzwania. Czyli do historii krytycznej.

Czy „złoty wiek" to apogeum kulturowe, czy także szczyt przemian ustrojowych?

Pierwszy Sejm zbiera się za Kazimierza Jagiellończyka. Wyrabia się kultura debaty. Mamy trzy strony: elitę, czyli Senat, przedstawicieli ziem, obywateli, w Izbie Poselskiej i króla reprezentującego całość. To między nimi toczy się gra. To też jest „trudny złoty wiek". Historycy narzekali na przewagę oligarchii w pierwszej połowie XVI wieku. Ja poddaję ten pogląd pewnej rewizji. Bo to wtedy powstały artykuły mielnickie, potem konstytucja Nihil Novi, to już początek hamowania wszechwładzy państwa. A potem mamy dojrzewanie ruchu egzekucyjnego. To są ludzie myślący krytycznie. Próbują dokonać naprawy państwa, owszem z poczuciem dominacji własnego stanu, ale w imię większej całości. Apogeum przynosi ostatnie dziesięć lat rządów Zygmunta Augusta. To wspaniały czas. Król porozumiewa się z reformatorami. Doprowadza nie tylko do unii lubelskiej, ale też do kilku niestety niedokończonych reform ważnych dla uprawnienia systemu rządnej wolności.

Nawet gdy pan gani zaniechanie walki z Moskwą przez Kazimierza Jagiellończyka, trochę go pan tłumaczy. Pyta pan, czy mocniejsze wejście w „politykę wschodnią" nie osłabiłoby żywiołu polskiego na rzecz ruskiego. I w sprawach polityki zagranicznej, i wewnętrznej nie stawia pan niczego na ostrzu noża, podczas gdy inni w dawnych wydarzeniach szukają genezy późniejszych błędów, ba, upadków.

Próbuję zrozumieć, jak się tworzy politykę. Publicyści często przystępują do pracy z tezą, z wyrokiem. Pomijają okoliczności, w jakich podejmowano decyzje – w gąszczu wyzwań, słabości, sprzecznych czynników. Przykład: ostry werdykt na Traktat Krakowski, czyli zhołdowanie Prus po sekularyzacji zakonu krzyżackiego w roku 1525. Wydał go Michał Bobrzyński.

Stańczycy, do których należał Bobrzyński, uchodzą za twórców historii krytycznej.

Przyjęło się powtarzać za nim, że to koszmarny błąd. Należało wtedy dobić Krzyżaków. Bobrzyński ten sąd wydawał w wieku 27 lat. Niewiele wiedział o życiu, o polityce i żył w cieniu powstania styczniowego, a w szerszym sensie w cieniu klęski Rzeczypospolitej. Ta jego ocena musiała być kaleka. Ja mam blisko 60 lat i żyję w Polsce 2019 roku, która nie doświadcza katastrofy. Miałem też więcej czasu, choćby na przeczytanie źródeł. Jego wizja jest szczeniacka, choć to wybitny historyk. Napisał paszkwil.

Przypominam, jak wiele okoliczności musieli brać pod uwagę król Zygmunt z Senatem. Decyzja zapadła na dwa tygodnie po przyjściu do Krakowa wieści o wielkim triumfie cesarza Karola V, który rozniósł Francuzów pod Pawią. Habsburgowie stali się panami Europy. Jak likwidować zakon krzyżacki, którego opiekunem był cesarz? Rzucenie mu wyzwania wymagało potężnej mobilizacji z niewiadomym skutkiem. Nie było na to zgody społeczeństwa. Król wiedział, że poddani nie chcą starcia z całą Europą. A czy łatwo było pokonać sam zakon? Przypomina się zwycięstwo Kazimierza Jagiellończyka w wojnie trzynastoletniej. Ale tę wojnę wygrały pieniądze miast pruskich. Te miasta, z Gdańskiem na czele, nie chciały walczyć z państwem Albrechta Hohenzollerna. Bo było niemieckie, tak jak one, i z powodu interesów ekonomicznych. Nie wyłożyły ani grosza.

Padają też pytania o ewentualne przymierze z Sulejmanem. Może z nim dałoby się pobić i Habsburgów, i Albrechta.

To ahistoryczne podejście. Zygmunt Stary i Zygmunt August zdecydowali się na rozejm z Turcją. Ale sojusz z nią, przeciw zwornikowi chrześcijańskiej Europy – w czasach, gdy nawet reformacja się jeszcze nie rozwinęła? W realny sojusz z sułtanem nie wszedł nawet król Francji Franciszek I. Dla króla Polski to było niewyobrażalne. Kawiarniani politycy, czy to z czasów stańczyków, czy z naszych, nie mogą wystawiać Zygmuntowi rachunków. Tak działa polityka, w oparciu o wiele okoliczności. Ponieważ Albrecht przeszedł na luteranizm, był nagle izolowany od cesarza i jego obozu. Doraźnie był to więc polski sukces.

Ale czy takie ostrożne podejście nie prowadzi nas do determinizmu? Dzieje się zawsze to, co musiało i miało się zdarzyć? Sam pan daje przykład realnego błędu. Zygmunt August godzi się, aby Prusy po wygaśnięciu linii Albrechta przeszły pod władzę Hohenzollernów brandenburskich.

Bywały momenty zagapienia. Ciężko oskarżać władcę przez pryzmat sytuacji po 500 czy nawet 100 latach. Ale tę decyzję Zygmunta Augusta osądzali już wtedy krytycznie niektórzy senatorowie. Przecież Zygmunt Stary nie chciał przeniesienia sukcesji i w Traktacie Krakowskim ją wykluczył. Zygmunt August to zlekceważył.

Dlaczego?

Z powodu wojny o Inflanty. To był władca rozumiejący potrzebę umoszczenia się Polski nad morzem. To zasługa. Ale w imię sukcesu w grze o Inflanty chciał mieć spokój od strony Prus. Żeby nie wspomagały stronników cara Rosji w państwie kawalerów mieczowych.

Mówi pan: nie było zgody poddanych na wojnę z cesarzem. Historie wojen XV-, XVI-wiecznych to dzieje nieustannych negocjacji króla ze szlachtą. Inni władcy problemu z mobilizacją nie mieli, bo rządzili silną ręką. Obywatelskość, wolność nie była pułapką?

Szukanie zawiązków klęski w wieku XV czy XVI nie ma sensu. Spróbujmy rozliczyć dzisiejszych polityków z przewidywania tak odległej przyszłości. Oczywiście można mówić o fundamentalnych błędach z drugiej połowy XVII wieku.

Naturalnie obywatelskość ma swoją cenę. Jeśli można powiedzieć swojemu państwu „nie", czasem można zrobić to w sposób nieodpowiedzialny. W XVI w. poziom zagrożenia był niski. Tylko 20, 30 procent terytorium było najeżdżane przez Tatarów. Więc Wielkopolanie, Mazowszanie nie rozumieli, dlaczego mają płacić za obronę wschodnich kresów. To partykularyzm człowieka wolnego, który dba o swoje interesy. Ale można było ich mobilizować – za pomocą mów, pism ulotnych. Podwyższone stawki podatków, ponad dwóch groszy z łana, które obowiązywały od przywileju koszyckiego, były jednak uchwalane. To wspaniałe, że udawało się przekonywać.

Nie chodzi tylko o obronę przed najazdem, ale o akcje prewencyjne. Inne państwa były zabezpieczone. Zniknięcie w XVIII wieku Polski to jednak ewenement.

Zaraz po roku 1572 przychodzi czas Stefana Batorego. Ten władca umiał przy pomocy Jana Zamoyskiego przekonać szlachtę do bardzo dużego wysiłku wojennego. To pozwoliło rzucić na kolana imperium moskiewskie. Można było oddziaływać perswazją. Na tym polega polityka demokratyczna, że musimy perswadować. Przez następne kilkadziesiąt lat to się udawało. Później ta kultura obywatelska podupadnie. Ten upadek nałoży się na zwiększone zagrożenia geopolityczne.

Szlachta polska była nastawiona pacyfistycznie. Obawiała się armii, bo może jej odebrać wolność. Więc nie chciała podbojów, pewnie już mniej ?z powodu ideałów Pawła Włodkowica. Poszerzano granice z reguły na prośbę elit, stanów jakiegoś terytorium. Tak było z Litwą, Inflantami. Prusami Królewskimi. Sejmiki poprzedzające dymitriady na początku XVII wieku były niechętne interweniowaniu w sprawy wewnętrzne Moskwy. – To nie jest nasza sprawa – mówiła szlachta. Wyjątek robiono dla odzyskania Smoleńska, bo kiedyś należał do Litwy. Ktoś może to uznać za krótkowzroczne. Ale myśmy uniknęli myślenia imperialnego.

Nie było go?

Działało co najwyżej imperium kultury. Radziwiłłowie pisali do siebie piękną polszczyzną listy. Podkreślali, że muszą bronić swojego jeźdźca przed polskim orlikiem, który może go podrapać. Ale w sumie godzili się z polskością, choćby dla większego prestiżu.

Bobrzyński uważał, że to silny król byłby gwarancją przetrwania Polski. Czy gdyby na przykład Zygmunt Waza zrealizował swoje plany, dzieje nie potoczyłyby się inaczej? Przecież taka silna monarchia miałaby jakieś instytucje stanowe. I mogłaby ewoluować, jak w wieku XVIII Anglia. Parlament był tam początkowo fasadą, potem dobił się do współrządzenia.

Dzieje Anglii są jednak dziejami wyspy, łatwiej było jej się oprzeć zagrożeniom geopolitycznym. A w XVI wieku nie było tam wolnych obywateli, byli poddani. Historii nie da się przedstawiać na podstawie jednego czynnika. Rozumiem Bobrzyńskiego, który zmagał się z problemem niewoli Polski. Czy Polska stałaby się imperium, gdyby król nagiął szlachtę do swojej woli albo bardziej zabezpieczył interesy miast merkantylistyczną polityką? Może i tak, ale to byłby całkiem inny kraj. Ja jestem z naszej realnej tożsamości zadowolony.

Nawet za cenę nieistnienia przez 150 lat?

Teraz jednak jesteśmy.

Nie było oczywiste, że się odrodzimy. To dzieło splotu okoliczności, pierwszej wojny światowej. Nasze elity zaczęły na początku XX wieku wrastać w państwa zaborcze.

To prawda, ale około roku 1910 polskość zaczęła się pięknie odradzać. I korzystała z kultury obywatelskiej XVI wieku. Świętowano rocznicę bitwy pod Grunwaldem, zaczęto doceniać powstanie styczniowe. Odżyła tradycja romantyczna. To zwyciężyło w pokoleniu legionistów.

Ale mówiąc tyle o znaczeniu kultury, nie lekceważę czynnika gospodarczego. I twierdzę, za takimi badaczami jak Andrzej Wyczański czy Jerzy Topolski, że wiek XVI został dobrze wykorzystany. To był czas dobrej koniunktury na artykuły rolne, okres wielkiego rozwoju. Symbolizują go Wawel, krakowskie Sukiennice, tak wiele ratuszów w polskich miastach. Polska XVI wieku naprawdę nie stała przed alternatywą: wolność albo własne państwo.

Dlaczego polska szlachta poszła specyficzną drogą, inną niż większość narodów europejskich?

Można to tłumaczyć działaniem opatrzności, ale trudno ten argument poddać analizie. Wystąpił tu splot czynników. Kryzys rozbicia dzielnicowego osłabił władzę książęcą. Specyficzną rolę odegrał Kościół, zaczęło się od rozmaitych immunitetów przyznawanych jemu. Znaczenie miał kult Świętego Stanisława jako ofiary władzy. I pisarstwo Wincentego Kadłubka. Wierzę w rolę jego kroniki. Przez kilka pokoleń kształtowały wizję historii Polaków. I on wylansował model władcy sprawiedliwego, czyli słabego. A zarazem nawiązywał do Platona, Arystotelesa, Cycerona. Historię Polski zaczyna od historii Kraka, który nadał poddanym prawo, które wiązało i jego samego.

Ale Niemcy, Francja też były rozbite, też miały instytucje stanowe. A zmieniały się w innym kierunku, wzmacniania władzy, ?a nie obywatelskości. A może decyduje natura Polaków?

Jestem sceptyczny wobec mitologizowania tak zwanych cech narodowych.

Ale jak wytłumaczyć brak stosowania przemocy choćby przez Jagiełłę? Może właśnie atmosferą większej łagodności.

Musielibyśmy wrócić do tezy, że decydowała opatrzność. Były inne czynniki. Kazimierz Wielki chciał przesunąć Polskę w kierunku silniejszej władzy królewskiej, był jej naturalnym dziedzicem – jako Piast. Ale umarł, nie mając męskiego potomka. Tron stał się przedmiotem przetargów, kontraktu z obcymi władcami. Możni, głównie panowie krakowscy, zaczęli odgrywać rolę obywateli. Władca pochodził od tej pory tak naprawdę z wyboru.

Stańczycy narzekali, że byliśmy letni, że nigdy nie forsowaliśmy niczego do końca. Tak było i później. Nawet dyktatura Piłsudskiego była na pół gwizdka.

Ale ksiądz Stanisław Orzechowski, główny rzecznik wolności szlacheckiej w XVI wieku, pisał, że pierwsi Polacy byli urodzonymi „morderzami" – mordercami. Dawne dzieje Polski nie pasują więc do tego stereotypu. Owszem, za Orzechowskiego istotnie narzekano na złagodzenie obyczajów, na brak gotowości do walki. Pojawia się u Kochanowskiego figura szlachty przekuwającej miecze na lemiesze. U Klemensa Janickiego Stańczyk narzeka wspólnie z Jagiełłą na zniewieściałych mężczyzn w pstrokatych strojach. Gdzie ci rycerze spod Grunwaldu, pyta. Ale to jest opowieść ?o przemianie Polaka.

Przemiana idzie jednak w kierunku większej łagodności.

I tu kamieniem milowym jest Święty Stanisław. Od tego czasu pojawia się przekonanie, że poddani nie są własnością państwa.

Ta „wolna Polska" stawała się państwem coraz bardziej stanowym. To częste zjawisko: republika rzymska była „wolnościowa" i oligarchiczna, cesarstwo, nieludzkie wobec jednostek, zapewniało większą równość. Zacznijmy od chłopów.

Zajmuję się w książce genezą i znaczeniem szlacheckiego folwarku. Czy on prowadził Polskę do peryferyzacji, do roli zaplecza dla Europy Zachodniej, naprawdę coraz nowocześniejszej? Polemizuję z poglądem Fryderyka Engelsa podejmowanym potem przez Witolda Kulę czy Mariana Małowista. Za Topolskim czy Wyczańskim twierdzę, że wiek XVI nie był wiekiem wyzysku. Prawda, ograniczano w Polsce wolność chłopów do odchodzenia z ziemi. W Europie Zachodniej wobec braku tej ziemi chłopów uwalniano, ale bez gruntu byli w gorszej sytuacji, co owocowało przybywaniem do nas ludzi z całej Europy. Bycie kmieciem z własną działką było atrakcyjne. Stąd tyle wsi o nazwie Olędry.

Skoro było tak dobrze, to dlaczego potem było tak źle? Pańszczyzna nie kojarzy się dobrze.

Położono równocześnie prawne podwaliny pod sytuację, kiedy to chłop został uprzedmiotowiony. To następuje w wieku XVII.

A słaba pozycja miast? Szlachta uchwala prawa na przykład odbierające mieszczanom rolę pośredników w handlu z zagranicą.

Miasta nie umiały stworzyć ruchu, który broniłby ich pozycji. Takie ośrodki jak Gdańsk, który dorobił się na handlu zbożem, zajmowały się tylko pilnowaniem własnej autonomii. To ułatwiało szlachcie krępowanie swobód mieszczan.

Ale może silniejszy monarcha wziąłby rolę obrońcy miast na siebie?

To niemożliwe ze względu na ustrój. Szlachta uważała, że mieszczanie nie zasługują na bycie w pełni obywatelami , bo są nastawieni na zysk – pisał o tym Orzechowski. Według niego szlachta była skazana na „siedzenie na wolności", bo miała czas na zajmowanie się państwem. Już Arystoteles pisał, że wolna republika nie może istnieć bez niewolników. Broń Boże takiego myślenia nie bronię. Odtwarzam je. Pojawia się i inne myślenie. Krytykuje to Andrzej Frycz-Modrzewski, także liczni księża, którzy często sami nie pochodzili ze szlachty.

Czy kultura folwarczna, efekt swoistego podziału pracy w Europie, nie sprzyjała też upadkowi obyczajów politycznych? W wieku XVI elita patrzyła na zagranicę, jej dzieci tam studiowały. Potem zmniejsza się waga wykształcenia. Polska szlachta zaczyna się zamykać na nowinki.

Stanisław Zaborowski, kustosz dóbr królewskich, pisze już w roku 1506, że to na królu ciąży odpowiedzialność za wykształcenie poddanych. I to królowie ten obowiązek zaniedbali.

Uniwersytet Krakowski podupada już za Zygmunta Starego.

To akurat trochę splot przypadków, studenci popadli konflikt z krakowskim biskupem, opuścili miasto. Dbał o uczelnię niepiśmienny Jagiełło, a zaniedbał sprawy szkolnictwa erudyta Zygmunt August.

Może szlachcie handlującej zbożem wykształcenie przestało być potrzebne?

Szkolnictwo jezuickie, wbrew stereotypom całkiem dobre, nowocześnie kształciło szlacheckich synów. Ono podupada, ulega rutynie, dopiero pod koniec XVII wieku.

Czy dzieje Polski potoczyłyby się inaczej, gdyby wygrał u nas protestantyzm? Zygmunta Augusta namawiano na stworzenie kościoła narodowego. Mógł odegrać rolę Henryka VIII. Stalibyśmy się innym narodem, bardziej rządnym, sprawniejszym ekonomicznie?

Błagam, odrzućmy podważoną już przez wszystkich historyków teorię Maksa Webera o wpływie religii na sukces ekonomiczny. Dwa najbogatsze miasta to Mediolan i Monachium – oba są katolickie. Reformacja odegrała wielką, pozytywną rolę w rozwoju polskiej kultury. Ale to Janusz Tazbir pytał: co by było, gdyby ona nie dotarła do Polski. I odpowiadał: Polska nie byłaby zacofana, pogrążona w gąszczu zabobonów. Czy Włochy albo Hiszpania były zacofane, także w epoce baroku? Czy reformacja była drogą do nowoczesności? Na pewno sprzyjała tu i ówdzie modernizacji. Ale bądźmy wierni historii. To w kantonach Szwajcarii rządzonych przez kalwińską teokrację palono rzekome czarownice. W Polsce zdarzało się to rzadko – przekłuwajmy stereotypy z lat 60., 70.

Dlaczego Polacy nie stali się protestantami?

Historycy, także protestanccy, opisują, co było genezą szybkiej ekspansji reformacji na naszych ziemiach: spór pana z plebanem, bardziej o dziesięcinę niż ?o dogmaty. Oczywiście, był też problem zepsucia ówczesnego kleru, który tracił autorytet. Sejmy lat 40., 50. i 60. XVI w. uregulowały wszystko po myśli szlachty. Odpadł wątek społeczno-ekonomiczny, osłabło napięcie. Sądy kościelne już nie mogły sądzić panów. Szlachcic mógł mówić o Kościele, bo nie o Bogu, co chciał. Zdarzały się ekscesy, jeden z marszałków Izby Poselskiej stał w czapce podczas podniesienia. Ale osłabł duch buntu.

Znowu letniość Polaków.

Która pozwoliła uniknąć wojny domowej. Rozwinęła się debata, nie uległa zniszczeniu wspólnota.

Jak pan ocenia bilans Jagiellonów jako władców i ludzi?

Paweł Jasienica pisał o dobrych Piastach i złych Jagiellonach. A według mnie ich cechowała cierpliwa mądrość: to jest natura Jagiełły, Zygmunta Starego, w pewnym etapie życia i Zygmunta Augusta. Nie łapali za miecz, ucierali opinie z poddanymi, potem obywatelami, byli dyplomatami także na zewnątrz. Choć Jagiełło stanął do walki pod Grunwaldem, Kazimierz Jagiellończyk wygrał wojnę trzynastoletnią. Zygmunt August uchodzi za mało wojennego, a wojny trwały za jego panowania prawie cały czas. Myślę, że wykonywali dobrze zawód monarchy.

Popularny jest dziś serial brytyjski „The Crown". Pokazuje, jak misję królowej traktuje Elżbieta II – jako sakrament. Oni też tak postępowali. Oczywiście władzę mieli większą niż Elżbieta. Na tle galerii władców europejskich, despotycznych, czasem szalonych, byli poważni. Zygmunt August jest kojarzony z konfliktem o małżeństwo z Barbarą Radziwiłłówną, z kochankami. A on w ostatnich latach panowania zaślubił po prostu Rzeczpospolitą.

Jasienica pisze też, że element litewsko-ruski wśród magnaterii popsuł polski ustrój. Wprowadził do niego z jednej strony pokusę oligarchii, z drugiej warcholstwo.

Pisał o tym już Józef Szujski, twierdził, że rozwolniliśmy się w polskich przestrzeniach. Trudno tę tezę odrzucić. Kultura polityczna Księstwa Litewskiego była oligarchiczna, państwo zdominowane przez wielkie rody. Szlachta występowała często w roli klientów. To deprawowało. A zarazem, czy nic nam unia z Litwą nie dała?

Dała polskiej kulturze wspaniałe postacie: Mickiewicza, Słowackiego, a w naszej epoce Niemena, Kilara, Lema. To ludzie stamtąd. A przecież było też nasze cywilizacyjne oddziaływanie na tamte ziemie. To że mamy dziś Białoruś i Ukrainę, że nie ma tam Rosji, to dziedzictwo tamtych czasów.

Prof. Andrzej Nowak jest historykiem, sowietologiem, profesorem zwyczajnym w Instytucie Historii PAN i na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, autorem „Dziejów Polski", których czwarty tom „1468–1572. Trudny złoty wiek" ukazał się w listopadzie nakładem wydawnictwa Biały Kruk

Plus Minus: Podtytuł czwartego tomu pana historii Polski, dotyczący lat 1468–1572, brzmi „Trudny złoty wiek". Zacznijmy od tego, dlaczego „złoty"?

Gdy się czyta źródła, trzeba dojść do wniosku, że to nie jest określenie na wyrost. Epoka ostatnich Jagiellonów – od późnego Kazimierza Jagiellończyka do śmierci Zygmunta Augusta – ma przełomowe znaczenie dla polskiej kultury. To wtedy kształtuje się nasz giętki język. Od może jeszcze nie całkiem poradnego Biernata z Lublina przez pełnego energii, ale wciąż staroświeckiego Mikołaja Reja po doskonałego, bardzo nowoczesnego Jana Kochanowskiego. Piszę o tym, sam zadziwiony, w jak krótkim czasie doszło do tak niezwykłej eksplozji języka polskiego. Ale tu już dochodzimy do słówka „trudny".

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy