Panią Renatę spotykam przy ul. Chełmońskiego w warszawskim Ursusie. Ma na sobie dzierganą, wełnianą czapkę, puchową kurtkę, pod nią zielony polar z Żabki. Wygląda na 50-latkę, ale jest dużo młodsza. Ciągnie za sobą taczkę wypełnioną po brzegi schludnie zapakowanymi paczkami. Jest bezdomna trzecią zimę. Ta jest łagodna, więc stara się unikać schroniska, kiedy tylko może. Nie potrafi spać w jednym pokoju z obcymi ludźmi. Tak, ma miejscówkę. Nie, nie powie gdzie. Załatwia się po zmroku, żeby nikt jej nie skrzyczał, ani nie zawiadomił straży miejskiej. Wtedy też chodzi po wodę oligoceńską. Czasami ludzie przynoszą jej jedzenie, ale ona tego nie lubi. Je mało, wyrzuca i nie trzyma na później. Nie chce być brudną bezdomną, wokół której latają muchy.