Fiński cud znikającej bezdomności

Jeżeli jesteś osobą bezdomną, zasady są proste: najpierw wytrzeźwiej. Idź na izbę, na odwyk, na terapię. Sypiaj w schronisku. ?Finowie udowodnili, że można inaczej. Wpierw trzeba jednak zaufać ludziom z problemami. I obniżyć poprzeczkę oczekiwań.

Publikacja: 06.03.2020 18:00

Fiński cud znikającej bezdomności

Foto: reporter

Panią Renatę spotykam przy ul. Chełmońskiego w warszawskim Ursusie. Ma na sobie dzierganą, wełnianą czapkę, puchową kurtkę, pod nią zielony polar z Żabki. Wygląda na 50-latkę, ale jest dużo młodsza. Ciągnie za sobą taczkę wypełnioną po brzegi schludnie zapakowanymi paczkami. Jest bezdomna trzecią zimę. Ta jest łagodna, więc stara się unikać schroniska, kiedy tylko może. Nie potrafi spać w jednym pokoju z obcymi ludźmi. Tak, ma miejscówkę. Nie, nie powie gdzie. Załatwia się po zmroku, żeby nikt jej nie skrzyczał, ani nie zawiadomił straży miejskiej. Wtedy też chodzi po wodę oligoceńską. Czasami ludzie przynoszą jej jedzenie, ale ona tego nie lubi. Je mało, wyrzuca i nie trzyma na później. Nie chce być brudną bezdomną, wokół której latają muchy.

Jeżeli jesteś osobą w kryzysie bezdomności, zasady są proste: najpierw wytrzeźwiej. Idź na izbę, na odwyk, na terapię. Sypiaj w schronisku dla bezdomnych. Zapisz się do kolejki w ośrodku pomocy społecznej. Nie pij. Czekaj na mieszkanie treningowe. Po latach wprowadź się do mieszkania komunalnego. Nadal nie pij. Oczekuj nalotów pracowników socjalnych. Jeżeli się nie potkniesz, masz szansę dołączyć do 25 proc. osób, którym się powiodło. Ale można też podejść do problemu zupełnie inaczej.

Takim innym podejściem jest metoda Housing First („Najpierw mieszkanie"). Stawia ona metody walki z bezdomnością na głowie i zakłada oferowanie chronicznie bezdomnym osobom lokum gotowego do zamieszkania od ręki. Bez warunku trzeźwości. Oferuje im także pomoc terapeutyczną, ale tylko wtedy, kiedy sami zgłoszą taką potrzebę. Najważniejsze jest samostanowienie. 80 proc. osób korzystających z tej metody nie wraca na ulice.

Jak bombonierka

Koncepcja Housing First narodziła się w Stanach Zjednoczonych w latach 90. Jej twórca, psycholog kliniczny Sam Tsemberis, obserwował epidemię bezdomności w Nowym Jorku. W drodze do pracy mijał ludzi, którzy prosto ze szpitala trafiali na ulicę. Zaczynał od pytania: „Jak mogę ci pomóc?". Okazało się, że każda z tych osób marzy o własnym miejscu do życia.

Tsemberis zauważył, że społeczeństwo, które nie radzi sobie z pomocą, zaczyna przypinać bezdomnym łatki: są odporni na pomoc, trudno do nich dotrzeć, nie pracują wystarczająco ciężko, piją, marnują zasoby, które są im oferowane. – Kiedy spotykamy się z osobą z wieloma problemami, naszą reakcją, zarówno na poziomie indywidualnym, jak i na poziomie państwowym, jest pociąganie jej do odpowiedzialności za własne cierpienie. Obwiniamy ofiary, które sobie nie radzą, zamiast spojrzeć na system, który jest za nie odpowiedzialny – opowiadał kilka lat temu Tsemberis podczas konferencji TEDx.

W tradycyjnym systemie należy najpierw zająć się tym, co siedzi w człowieku i „winne" jest jego bezdomności. Trzeba wyleczyć jego nałogi i choroby psychiczne, zanim będzie można mu pomóc. Sam Tsemberis zauważa, że często problemy psychiczne pojawiają się na wiele lat przed bezdomnością i nie muszą być tym, co ostatecznie do niej doprowadziło.

Co więcej, chroniczna, czyli trwająca wiele lat, bezdomność też może doprowadzić do pojawienia się kłopotów psychicznych, nawet jeśli wcześniej było się zdrowym. Alkohol to często sposób samodzielnego leczenia innego problemu albo coś, co pozwala wytrzymać w trudnej sytuacji. Na przykład takiej, jak bezdomność.

Według amerykańskiego psychologa Abrahama Maslowa na samym dole naszej piramidy potrzeb znajdują się potrzeby fizjologiczne – jedzenie, woda, ubranie, schronienie. Kiedy je zaspokoimy, zaczynamy poszukiwać bezpieczeństwa. Dopiero później przychodzi czas na poczucie przynależności, szacunek i samorealizację. Celem metody Housing First jest godne zaspokojenie potrzeb pierwszego rzędu. – Dach nad głową jest podstawową potrzebą człowieka – mówi Julia Wygnańska z Fundacji Fundusz Współpracy. – Najpierw trzeba rozwiązać kryzys. A właściwie, najpierw trzeba zasugerować potrzebę. Rzadko się zdarza, by ktoś powiedział, że nie potrzebuje mieszkania albo jakiegoś prywatnego miejsca.

– Pomoc jest jak bombonierka pełna czekoladek – tłumaczy Katarzyna Lech z tej samej fundacji. – Każdy może skorzystać z tylu elementów terapii, na ile ma ochotę. Może zjeść tylko jedną czekoladkę, czyli otrzymać mieszkanie. Mam nadzieję, że nasi podopieczni odważnie będą sięgali po inne czekoladki. Ale ostatecznie to ich decyzja.

Syndrom obrotowych drzwi

Julia Wygnańska i Katarzyna Lech są częścią zespołu projektu „Najpierw mieszkanie". Ten pilotażowy projekt jest współfinansowany ze środków UE. Ruszył w sierpniu zeszłego roku i potrwa do końca lipca 2022. Całkowitą opieką zostanie objęte 40 osób, które otrzymają mieszkania. Kolejne 130 osób zostanie objęte opieką częściową. Zajmie się nimi zespół specjalistów. Patronem akcji jest fińska organizacja Y-Säätiö.

Y-Säätiö od 20 lat działa metodą Housing First. Dzięki temu Finlandia jest obecnie jedynym krajem w Unii Europejskiej, w którym bezdomność spada. Juha Kaakinen, szef organizacji, opowiada, że Finowie do założeń koncepcji doszli niezależnie: – Robiłem ewaluację państwowych programów walki z bezdomnością. Zauważyłem, że ludzie nie mogli poradzić sobie z wymaganiami systemu. Na przykład wstrzymywaniem się od picia. System hosteli i noclegowni podtrzymuje kulturę bezdomności. To rozwiązanie krótkoterminowe. Dla osób dostarczających usługi to proste – tych, którzy zakłócają spokój, mogą po prostu wyrzucić na ulicę. Dla klientów to też łatwe – jeżeli masz problem, możesz po prostu przejść do kolejnego azylu. Wielu ludzi chodziło w kółko od jednego miejsca do drugiego. Nazywaliśmy to syndromem drzwi obrotowych. Zrozumiałem, że musimy postawić system na głowie i zapewnić im wpierw mieszkanie. Chcemy zakończyć ich bezdomność, ale musimy to zrobić na ich zasadach. Pomoc musi być elastyczna.

Inicjatywa okazała się ogromnym sukcesem. Obecnie organizacja zatrudnia ponad 150 osób i oferuje ponad 17 tysięcy mieszkań w pięciu największych miastach Finlandii. W ciągu 20 lat pracy w systemie Housing First liczba miejsc noclegowych w Helsinkach spadła z ponad 2 tysięcy do zaledwie 52. Okazuje się, że przekłada się to także na sposoby radzenia sobie z innymi problemami.

– Otrzymanie mieszkania może być ogromną motywacją. Nawet ci, którzy mają inne problemy, takie jak nadużywanie alkoholu, często nie potrzebują dodatkowej pomocy, gdy dostają własne lokum. Daje im to kopa. Chcą wrócić do domu, zapanować nad swoim życiem, żeby móc tam zostać. To, jakie problemy miałeś w przeszłości, nie ma przełożenia na to, jak poradzisz sobie w przyszłości. Nikt jej nie zna. Trzeba ufać ludziom, że chcą zmienić swoje życie – mówi Kaakinen.

Nawet sprawnie działający fiński system miał skromne początki. Noclegownie dla bezdomnych mają w Finlandii długą historię. Po drugiej wojnie światowej utworzono wiele hosteli i azylów w Helsinkach, by zapewnić miejsce tym, którzy stracili mieszkania z powodu wojny. – Był ogromny niedobór mieszkań. Wielu mężczyzn, którzy wrócili z frontu, było zmuszonych mieszkać właśnie w takich azylach. Często znajdowały się one w podziemnych schronach bombowych, nie miały okien. Ostatni azyl prowadzony w schronie zamknięto dopiero w 1954 roku – mówi szef Y-Säätiö.

Ogromną próbą dla społeczeństwa fińskiego było także przyjęcie uchodźców z Karelii, terenów utraconych na rzecz Związku Radzieckiego po drugiej wojnie światowej. Cała populacja, czyli ponad 400 tysięcy osób zmuszonych do opuszczenia swoich domów, musiała zostać rozlokowana wewnątrz Finlandii. – Przyjęcie uchodźców z Karelii jest historycznym przykładem na to, że takie rzeczy są możliwe. Na tym tle współczesny problem jest minimalny. Porównując zasoby, które teraz mamy, z tymi, które mieliśmy po wojnie, to powinna być kaszka z mleczkiem – śmieje się Kaakinen. Doświadczenie wojny i niedoboru jest wspólne dla Polaków i Finów. – Historyczna pamięć naszych narodów skupiona jest na przetrwaniu. Oczywiście, Polska jest dużo większym krajem. Ale nie można tego używać jako wymówki. W porównaniu z sąsiadami Polska to też mały kraj. Najważniejsze jest zrozumienie, że mamy do czynienia z problemem państwowym. To nie jest problem, który rozwiąże jedna organizacja. Wszyscy muszą brać w tym udział.

Bez nalotów

Ale czy odpowiedzią na kryzys bezdomności jest bezwarunkowe mieszkanie dla każdego? Nie do końca. Z programu mogą skorzystać osoby chronicznie bezdomne, czyli nieposiadające własnego mieszkania od przynajmniej trzech lat i jednocześnie borykające się z problemami natury psychicznej, uzależnieniami lub niepełnosprawnością.

Dodatkowo, żeby pozostać w mieszkaniu, trzeba spełnić cztery warunki. Po pierwsze: nie nocujemy na waleta. Każdą parodniową wizytę należy zgłosić.

– Potrzeba towarzystwa zawsze jest wyzwaniem dla osób uzależnionych – tłumaczy Julia Wygnańska. – Musimy pamiętać, że ludzie mieszkający wiele lat na ulicy zawierają różne relacje, często mają długi wobec osób, które wcześniej im pomagały.

Przykładem jest Rafał, który był bezdomny 15 lat. Po śmierci brata zadłużył wspólne mieszkanie. Załamał się i nie chciał korzystać z pomocy. Został eksmitowany. Przez dziesięć lat mieszkał na ulicy. Latem sypiał na ławce, w składziku, a zimą udawał się do schroniska. Przez kolejne pięć mieszkał w ogródkach działkowych. – Starszy pan, emeryt, widział, że on mieszka w parku i postanowił mu pomóc. Zaoferował mu swoją altankę działkową. Żywił się jedzeniem z puszek, zupkami chińskimi. Oszczędzał prąd, bo za niego płacił. Nie oszczędzał za to na goleniu, bo brudny, nieogolony bezdomny – to potworne. Dbał o czystość. Nie zawsze to było łatwe, bo upranie jeansów w misce na działce jest trudne – opowiada Julia Wygnańska.

Zanim trafił na działkę, Rafał przez pół roku mieszkał u znajomego, który miał akurat lokal socjalny. Ostatnio go stracił przez uzależnienie, mieszka w schronisku i przeszedł udar. Rafał odwiedzał go w szpitalu, donosił mu jedzenie. – Teraz, kiedy pan Rafał ma mieszkanie, padają sugestie, żeby wziął go do siebie. Bo wcześniej u niego mieszkał. Dzwoni wtedy do mnie i pyta: „Pani Julio, co mam robić?". Mam poczucie, że on potrzebuje w relacji towarzyskiej podeprzeć się moją opinią, żeby mu odmówić. Odmówić mu, a jednocześnie nie stracić więzi. Bo ten kolega bardzo dużo pije.

Po drugie: należy przestrzegać zasad współżycia – szanować ciszę nocną, nie śmiecić na klatce, zachować porządek, segregować śmieci. – Kiedy on opowiada o tym, co robił swoim dzieciom, to nóż się w kieszeni otwiera. Ale jest bardzo miły, ciepły zaradny – opowiada Wygnańska.

Olek całe życie pracował na czarno. Szukał rzeczy na śmietnikach i sprzedawał je na straganach, współpracował z antykwariuszem, sprzedawał kwiaty. Przyjechał do Warszawy z mniejszej miejscowości, założył rodzinę, ale może dlatego że sam był wychowywany w trudnym środowisku, nie wyszło mu. W mieszkaniu wybuchł pożar, w którym zmarła jego żona. Olek został uznany za sprawcę podpalenia i trafił do więzienia. Jego dzieci wychowywały się w domu dziecka, bo razem z żoną zostali uznani za niewydolnych wychowawczo.

– W którymś momencie trafił do altanki śmietnikowej i mieszkał tam trzy lata. Przyznano mu mieszkanie. Kiedy go poznałam, mieszkał w tym lokalu dwa miesiące. Był pusty. Była jakaś tektura rozłożona w kącie, na której on spał. Był strasznie z siebie dumny: „Zobacz, dwa miesiące jestem w tym mieszkaniu, dwa miesiące nie piję" – mówi Wygnańska.

Olek cały czas walczy z ośrodkiem pomocy społecznej. Ma problemy z sąsiadami, wdaje się w bójki. Od niedawna mieszka z sąsiadką i trójką jej dzieci. Ma też stałą pracę – jest dozorcą. – Cierpi na depresję, przyjmuje leki. W dzieciństwie był świadkiem przemocy, śmierci osoby bliskiej. Nie wiem, czy to on jest inicjatorem tych bójek czy ofiarą. Ale cały czas udaje mu się zostać w tym mieszkaniu, i o to chodzi.

Po trzecie: raz w miesiącu umów się na zaplanowaną wizytę członka zespołu specjalistów. – My nie robimy nalotów – tłumaczy Wygnańska.

Zenek urodził się na wsi. Jego rodzice byli alkoholikami, w domu była melina. Ma dwie starsze siostry. W wieku siedmiu lat trafił do Warszawy pod opiekę wujostwa. Wujek był kolejarzem, żyli w mieszkaniu PKP. Po reprywatyzacji musiał się wynieść. Przez cztery lata był bezdomny. Mieszkał w noclegowniach, schroniskach, czasem na ulicy. Od pół roku jest na emeryturze.

– Przez 40 lat pracował jako sanitariusz w szpitalu. Bardzo ważna jest dla niego higiena. Kiedy byłam u niego pierwszy raz, był bardzo skrępowany. Przyznano mu 13-metrowy lokal bez ścianek działowych. Wchodzisz, jest szafka, kanapa, muszla klozetowa i prysznic. Kibel brudny, z bojlera cieknie. Najpierw krzyczał, że to niedoróba, że ktoś wziął pieniądze i zrobił kiepską robotę, a po godzinie łkał: „Za rok do mnie przyjdą i jak zobaczą, że to takie zniszczone, to powiedzą, że to ja i nie przedłużą mi umowy". On się bał o swoją przyszłość – wspomina Wygnańska.

Zenek chodzi na zajęcia do domu kultury, dostaje laurki od przedszkolaków. Mówi, że nigdy nie wróci do schroniska, bo tam są szczury, brudno i ludzie są różni. – Uważa, że to jego wina, że trafił do wujostwa. Bo sikał w spodnie na widok pijaków, którzy przychodzili do rodziców do tej meliny. Zdarza się, że dziecko tak to widzi, ale on ma 65 lat, przeżył całe życie i jeżeli go zapytasz, dlaczego był bezdomny, to powie, że to jego wina. Bo moczył łóżko.

Przez pierwsze trzy miesiące w nowym mieszkaniu Zenek kupił sobie rower, laptopa, drogie środki do mycia (domestos), zegarek z kukułką i czwarty telewizor. Pozostałe trzy nazbierał wcześniej na śmietnikach. Kiedy wchodzi się do jego mieszkania, na każdym włączony jest inny program. – Odszedł z pracy na krótko przed emeryturą i otrzymał rentę, bardzo wysoką. Krępował się powiedzieć ile, ale jest to ok. 2 tysięcy złotych, co dla niego jest fortuną. Ma dwie siostry, które są już staruszkami. Ma trochę do nich pretensji, bo jak pracował w szpitalu, a w PRL-u to była taka fucha, że się załatwiało różne przyjęcia, operacje, on im pomagał. Uważa, że one teraz go trochę olewają. A mimo to nadal tam jeździ.



Stres, brak snu, choroby

Po czwarte: musisz płacić czynsz – 30 proc. swoich dochodów niezależnie od ich wysokości i pochodzenia. Tylko tyle i aż tyle. Wielu ludzi, którzy trafiają do lokalu socjalnego, jest pełnych energii, szukają pracy. – Najpierw muszą od tej bezdomności odpocząć – tłumaczy Wygnańska. – Odsapnąć. Osiąść. Przyzwyczaić się. Pan Rafał od stresu poszukiwania pracy się pochorował, nic nie mógł jeść.

Praca to niejedyny problem. Kiedy po kilkunastu latach trafia się do lokalu, jest wiele wyzwań. Często są to rzeczy drobne, takie jak gotowanie czy robienie zakupów. – Idziesz do człowieka, który był na ulicy, zaglądasz do lodówki, a tam same konserwy albo same instanty z Biedronki. Tak funkcjonują jako bezdomni, a teraz muszą się nauczyć, że mogą iść do sklepu i kupić sobie makaron oddzielnie i zacier pomidorowy albo pomidory.

Życie w chronicznej bezdomności przekłada się nie tylko na trudności w codziennym funkcjonowaniu. – To życie w stresie – wymienia Julia Wygnańska. – To niewysypianie się. To życie w gotowości na atak, na obronę. To jest szalenie niezdrowe odżywianie. To są te instanty. To są choroby skóry. Ciężko zachować higienę. To są odmrożenia, konsekwencje uzależnienia, wyniszczenie, wyczerpanie. To nie są ludzie, którzy z katarem albo przeziębieniem idą do lekarza. Oni idą do lekarza wtedy, kiedy już umierają.

Poza argumentem o empatii jest też argument ekonomiczny. Społeczne koszta bezdomności są ogromne. Program Housing First jest postrzegany jako drogi z powodu wartości mieszkania i pracy terapeutów. Ale alternatywą są stałe koszty, które kończą się dopiero w momencie śmierci bezdomnego. Wchodzą w to koszty służb, szpitali, prowadzenia ośrodków pomocy społecznej, noclegowni, mandatów. Biorąc je wszystkie pod uwagę, okazuje się, że w odróżnieniu od metody tradycyjnej, model Housing First jest długofalowo opłacalny.

– Niestety, Polacy postrzegają uzależnienie jako kwestię woli, a nie zaburzenie psychiczne. Przyczyny bezdomności nie mają znaczenia w pracy terapeutycznej, ale dla niektórych osoba, która stała się bezdomna z przyczyn losowych, zasługuje na pomoc. A bezdomny alkoholik już nie. To średniowieczny koncept – są biedni, którzy zasługują na naszą pomoc, bo nie mogą pracować z różnych przyczyn, i ci, którzy nie zasługują na naszą pomoc, bo są sprawni.

Zmniejszony ciężar oczekiwań

W Finlandii bezdomni zniknęli z ulic. W Helsinkach czy w Turku nikt nie żebrze, nikt nie jeździ autobusem w kółko, żeby się ogrzać, a ci, którym brakuje pieniędzy, zbierają puszki lub zgłaszają się po pomoc. Kiedy w Finlandii spotykamy osobę pijaną lub agresywną, wystarczy zwrócić się do najbliższych służb porządkowych. Nie przegonią, lecz pomogą. Wraz ze zmieniającą się sytuacją, zmienił się tam również sposób postrzegania bezdomności. Finowie reagują troską na osoby doświadczające bezdomności, bo ich problemy nie są im całkowicie obce. Aż 70 proc. osób uwzględnionych w tamtejszych statystykach bezdomności to osoby mieszkające kątem u znajomych. Ich sytuacja również jest niepewna.

– Nie ma „ich" i „nas" – tłumaczy Juha Kaakinen. – W Finlandii zawsze masz znajomego, albo znajomego znajomego, który był dotknięty bezrobociem albo mieszkał u kogoś kątem. Bezdomny to nie „inny". Dzięki temu jest więcej zrozumienia i współczucia dla tych spraw. To ważne, żeby mówić też o osobach, które pomieszkują u innych. To bardzo trudna sytuacja. Formują się bardzo dziwne i skomplikowane relacje. Mogą się pojawić nadużycia, szczególnie w stosunku do kobiet.

Problemy ekonomiczne dotknęły Finów szczególnie po upadku imperium Nokii, kiedy ubyło wiele miejsc pracy, głównie tych wykonywanych przez osoby gorzej wykształcone. – Po recesji w latach 90. i po krachu w 2008 roku pojawił się problem długotrwałego bezrobocia. Dużym wyzwaniem jest wykluczenie młodych. Jest około 60 tysięcy młodych ludzi, którzy nie pracują ani nie studiują. Możemy mówić o straconym pokoleniu. To też jest związane z ryzykiem bezdomności. Wymagania życia zawodowego w Finlandii są coraz wyższe. Albo jesteś dobrze wykształconą, elastyczną osobą pracującą w IT, albo szukasz pracy manualnej. Myślę, że w Polsce jest podobnie. Ludzie są trochę zagubieni.

Finowie nie oczekują, że po otrzymaniu mieszkań bezdomni staną się wzorowymi obywatelami. Mają mniejsze, bardziej realistyczne oczekiwania. – I nie każdy musi pracować, żeby otrzymać prawo do pomocy. Są ludzie, którzy pracują, ale mało zarabiają. Mamy mieszkania w Helsinkach, gdzie mieszkają tzw. gwiazdy rocka. W Finlandii jest bardzo wielu aspirujących muzyków, a nie każdy może zostać gwiazdą. Wielu ma niskie zarobki. Nie oczekujemy, że każdy będzie abstynentem, albo że każdy będzie pracować. Ale jakikolwiek nie byłby twój problem, dużo łatwiej jest zająć się nim we własnym mieszkaniu. Wierzę w to, co powiedział George Orwell – albo wszyscy mieszkamy w porządnym świecie, albo nikt w nim nie mieszka – podkreśla Kaakinen.

Czy Housing First pomaga rozwiązać wszystkie problemy związane z bezdomnością? Niekoniecznie. Wielu ludzi po wprowadzeniu do nowych domów zaczyna czuć się bardzo samotnie. Juha Kahila, główny koordynator w Y-Säätiö, opowiada historię jednej z podopiecznych: – Młoda dziewczyna, która była bezdomna, otrzymała od nas mieszkanie i wsparcie. Była wyjątkowo silnie uzależniona od narkotyków. Przychodził do niej pracownik organizacji, rozmawiał z nią o odwyku i leczeniu. W końcu umarła z przedawkowania we własnym mieszkaniu. Ale nawet ta historia niesie pozytywne przesłanie. Jej matka napisała do nas list. Kiedy go otrzymaliśmy, byliśmy zdenerwowani. Myśleliśmy, że w środku będą zarzuty i pytanie, dlaczego jej nie pomogliśmy. Ale nie. Matka doceniała, że przynajmniej jej córka umarła w bezpiecznym miejscu, we własnym mieszkaniu, a nie na ulicy czy gdzieś pod mostem.

Tegoroczna zima jest łagodna, ale to nie znaczy, że bezdomni nie potrzebują instytucjonalnej pomocy. Najtrudniejszy jest pierwszy krok. Rafał, podopieczny Julii Wygnańskiej, przez trzy lata mieszkał na ławce pod jej blokiem. – Wyobraź sobie, że jesteś badaczką od bezdomności, jeździsz na konferencje, jesteś zapraszana, a na ławce w parku przed twoim blokiem śpi facet. Na ławce, w namiocie. Ja przez wiele lat bałam się do niego zagadać, do niego podejść. W którymś momencie się przełamałam, zagadałam do niego i zaczęłam słuchać. 

Imiona wszystkich osób w kryzysie bezdomności zostały zmienione

Małgorzata Sidz jest absolwentką Polskiej Szkoły Reportażu. W lutym ukazała się jej książka „Kocie chrzciny. Lato i zima w Finlandii" ?(Wydawnictwo Czarne)

Panią Renatę spotykam przy ul. Chełmońskiego w warszawskim Ursusie. Ma na sobie dzierganą, wełnianą czapkę, puchową kurtkę, pod nią zielony polar z Żabki. Wygląda na 50-latkę, ale jest dużo młodsza. Ciągnie za sobą taczkę wypełnioną po brzegi schludnie zapakowanymi paczkami. Jest bezdomna trzecią zimę. Ta jest łagodna, więc stara się unikać schroniska, kiedy tylko może. Nie potrafi spać w jednym pokoju z obcymi ludźmi. Tak, ma miejscówkę. Nie, nie powie gdzie. Załatwia się po zmroku, żeby nikt jej nie skrzyczał, ani nie zawiadomił straży miejskiej. Wtedy też chodzi po wodę oligoceńską. Czasami ludzie przynoszą jej jedzenie, ale ona tego nie lubi. Je mało, wyrzuca i nie trzyma na później. Nie chce być brudną bezdomną, wokół której latają muchy.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą