Pierwszy plan rozwoju przygotowany przez Mateusza Morawieckiego miał być osobistym debiutem wypływającego na szersze wody polityka. Morawiecki, w przeciwieństwie do poprzedniczki, czyli premier Beaty Szydło, miał być pokazany jako profesjonalista i pragmatyk. Technokrata umiejący nawiązać dialog, a może nawet osobistą konkurencję z liderami zachodniej Europy. Bez wątpienia miał do tego większe kompetencje niż pani Beata. Umiał i chciał rozmawiać z Zachodem. Zazwyczaj świetnie przygotowany, sprawny językowo, potrafiący zaprezentować wiedzę z różnych dziedzin. Pamiętam, jak w czasach, kiedy był jeszcze wicepremierem, prowadziłem jako dziennikarz w holenderskiej Hadze jego debatę z ministrem gospodarki Niderlandów. Było to na forum holendersko-polskiej Izby Handlowej. Występ przed poważnym biznesem, i to licznie reprezentowanym. Morawiecki był w świetnej formie, erudycją przeskakiwał rozmówcę, sypał z rękawa analogiami i anegdotami. I to bez PowerPointa, który to program komputerowy później z jego osobą sklejono.