Stosunkowo niedawno okazało się, że sprawą uprowadzenia Moniki zajmował się w 1992 r. także UOP, a konkretnie słynny zespół płk. Jana Lesiaka. Jak wynika z zeznań, które Lesiak złożył w 1998 r. w prokuraturze, polecenie zajęcia się sprawą dostał od ówczesnego szefa UOP Jerzego Koniecznego. Dziś mówi, że przyjął to ze zrozumieniem. -Wicemarszałek jest ważną osobą w kraju, ale każdy, gdyby to jego dziecko zginęło, postawiłby świat nagłowie, żeby wiedzieć, co się z nim dzieje. Lesiak wspomina naradę w gabinecie ówczesnego szefa MSW Andrzeja Milczanowskiego. To podczas niej Milczanowski uznał, że należy działać. "Co się sta nie, jak nic nie zrobimy, a po tygodniu czy dwóch znajdą ją martwą w rowie? Nikt nam tego nie wybaczy" -miał argumentować. Lesiak przyznaje, że były podejrzenia podawania Monice narkotyków. Rodzina utrzymywała, że zachowuje się inaczej, nie ma z nią kontaktu.
Do służb specjalnych o pomoc zwrócił się sam Andrzej Kern. Wątpliwości co do Lesiaka, byłego funkcjonariusza SB, rozwiał podczas rozmowy z Jackiem Kuroniem. W ocenie Kerna Lesiak się zaangażował w sprawę. Był pomysłowy. By wzbudzić zaufa nie Janusza Baranowskiego, u którego przebywała Monika, przedstawił się jako przedstawiciel episkopatu.
"Muszę powiedzieć, że UOP brał jeszcze kilka razy udział w poszukiwaniach osób zaginionych, w zależności od decyzji szefa" - zeznał w 1998 r. płk Lesiak. Jednak opinia publiczna nigdy tymi sprawami nie żyła. Załatwiane były w ciszy, dyskretnie, profesjonalnie. W tym przypadku dochodziło zaś do zastanawiających do dziś zdarzeń.
Andrzej Kern twierdzi, że o tym, iż za sprawą zniknięcia jego córki mógł stać Janusz Baranowski, częstochowski biznesmen, dowiedział się od Marzeny Domaros, czyli Anastazji P., skandalistki podającej się za dziennikarkę, autorki "Erotycznych immunitetów"(w których zresztą zarzuciła wicemarszałkowi próbę gwałtu). - Wezwała mnie do zajazdu, gdzie odbywały się rolnicze targi. Tam sama wyraźnie podcięta, częstowała winem. Wymówiłem się twierdząc, że jako adwokat żyję z takich, co jeżdżą po pijanemu. Powiedziała, że ma mi do przekazania informację. Poprzedniego dnia była na imprezie organizowanej przez Kongres Liberalno-Demokratyczny i tam obiło jej się o uszy, że Monikę przetrzymuje częstochowski biznesmen Janusz Baranowski. Gdy stamtąd wyjechałem, zobaczyłem kilkaset metrów dalej patrol drogówki. Policjant zawahał się, czy mnie zatrzymać, rozmawiał przez telefon. Pomyślałem wtedy, że on stoi tu po to, by mnie złapać, gdybym zgodził się wypić.
Kern wierzył tym, którzy mu pomagali. Z czasem coraz bardziej zastanawiało go jednak, skąd gazety wiedzą o tajnych ustaleniach śledztwa. - Kiedyś Leszek Miller poprosił mnie o spotka nie. I zapewnił, że mimo różnic biografii jako ojciec rozumie i współczuje. I nie zamierza spraw rodzinnych wykorzystywać do polityki. Kilka dni później moja żona otrzymała telefon od dziennikarza "Trybuny" z prośbą o skomentowanie listu, jaki Monika wysłała niektórym politykom. Zapytała: "skąd pan ten list ma" i usłyszała, że do gazety dostarczył go właśnie Miller - opowiada Kern.