Niepoprawny wichrzyciel

Szykany służby bezpieczeństwa zmusiły Tadeusza i Annę Walendowskich do opuszczenia kraju

Aktualizacja: 22.12.2007 07:20 Publikacja: 22.12.2007 04:18

Niepoprawny wichrzyciel

Foto: Archiwum rodzinne/ Nowy Dziennik, Nowy Jork

Rodzina Tadeusza Walendowskiego pochodziła ze Lwowa. W 1946 r. Edmund i Maria Walendowscy repatriowali się wraz z dwuletnim synkiem Tadeuszem i osiedli w Łodzi. Tadeusz skończył tu liceum, a w 1962 r. zaczął studia na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego. Już wtedy był zdecydowanym antykomunistą. Wedle notatki funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa: „głosił (…) teorię o nowym modelu państwa opartego przede wszystkim na naukowcach, którzy w niedalekiej przyszłości obejmą władzę. (…) Zgodnie z tą teorią Walendowski uważał, że z chwilą zdobycia władzy należy bezwzględnie rozliczyć się z aparatem ucisku MO i SB”.

W marcu 1967 r. łódzka SB założyła Walendowskiemu kwestionariusz ewidencyjny (KE) prowadzony do sierpnia 1976 r. Powodem rozpoczęcia sprawy były głoszone przez niego poglądy polityczne oraz założenie – wspólnie z m.in. Andrzejem Kościukiem i Henrykiem Hagarkiewiczem – kręgu dyskusyjnego o nazwie Pierścień: „W ramach spotkań organizowanych na terenie uczelni – pisali funkcjonariusze SB –w mieszkaniach prywatnych oraz kawiarniach dyskutowano kontrowersyjne tematy polityczne z pozycji krytyki, względnie negacji ustroju socjalistycznego”. Walendowski był wówczas śledzony, kontrolowano też jego korespondencję.

W końcu 1976 r. u Walendowskich odbyło się spotkanie ze Stanisławem Barańczakiem. To był początek Salonu Niezależnej Kultury. W latach 1976 – 1978 odbyło się w nim około 30 spotkań

W jego rozpracowanie zaangażowano też kilkunastu agentów. SB notowała wszelkie „negatywne” inicjatywy i wypowiedzi Walendowskiego, ale także jego przyjaciół. Pod datą 4 listopada 1967 r. funkcjonariusze SB zanotowali: „Walendowski nadal mówił o faszyzacji życia w Polsce i braku wolności słowa. Stwierdził, że gdyby taka wolność istniała, to on założyłby pismo, a tymczasem, jak stwierdził – do wydrukowania zwykłego zaproszenia na ślub potrzebna jest zgoda Urzędu Cenzury”.

Oprócz spotkań w ramach Pierścienia w 1967 r. Walendowski wystąpił z inicjatywą wniesienia do Sejmu PRL petycji w sprawie zniesienia kary śmierci. Pod napisanym przez siebie dokumentem zebrał 120 podpisów. Także i ta inicjatywna nie przypadła do gustu jego „opiekunom”: „Dokument ten zawierał jakieś mętne wywody humanistyczne, a argumentacja, jakiej używał, była wybitnie nielogiczna i na bardzo niskim poziomie”.

Pierwsze kontakty nawiązane w środowisku literackim i artystycznym były powodem przyjazdu Tadeusza Walendowskiego do Warszawy w pierwszych dniach marca 1968 r. Wziął wtedy udział w pamiętnym wiecu na Uniwersytecie Warszawskim, który był początkiem studenckich protestów. Po powrocie do Łodzi Walendowski stał się głównym animatorem wydarzeń marcowych na terenie rodzinnego miasta. Organizował wiece, opracowywał ulotki i aktywnie działał w komitecie strajkowym. Potem został zatrzymany i próbowano zrobić z niego agenta. Jednak, wedle opracowań SB: „stanowczo odmówił współpracy z SB oraz utrzymywania wszelkich kontaktów”.

Po studiach ukończonych w 1967 r. Walendowski chciał zostać na Wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym UŁ jako asystent. Miał już jednak ustaloną „renomę”, więc otrzymał jedynie prace zlecone, a i to tylko na krótki czas. O zatrudnieniu go na „czerwonym” Uniwersytecie Łódzkim nie było nawet mowy. W lutym 1969 r. na zebraniu pracowników socjologii Walendowskiego oficjalnie uznano za „inspiratora negatywnych postaw” i podjęto decyzję o wyproszeniu go z terenu uczelni.

Niepoprawny „wichrzyciel” imał się bardzo różnych zajęć. Rozładowywał węgiel na stacji kolejowej, był statystą w filmie „Jak rozpętałem II wojnę światową”. Przez krótki czas pracował w Żyrardowskich Zakładach Przemysłu Lniarskiego. Potem kręcił film dokumentalny z Krzysztofem Kieślowskim o robotniczej Łodzi.

W 1969 r. Walendowski rozpoczął studia w łódzkiej Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej, na Wydziale Reżyserii. Tu też dała o sobie znać jego niepokorna dusza. W maju 1970 r. wraz z Feliksem Falkiem i Januszem Skalskim opracował petycję do władz uczelni w sprawie zwolnienia studentów z praktyk robotniczych. Kilka miesięcy później Walendowski kolejny raz wpadł w poważne tarapaty. Na wieść o strajkach na Wybrzeżu pojechał z kolegą filmować dramatyczne wydarzenia. Zatrzymany przez SB, odmówił wydania negatywu, twierdząc, że go zniszczył. Został wówczas brutalnie pobity i przewieziony do rodzinnego miasta.

Funkcjonariusze SB pisali: „Przeszukanie dokonane w miejscu zamieszkania figuranta w dniu 19.12.1970 r. wykazało, że posiada on przedmiotowe odbitki zdjęć patroli wojskowych na ulicach Gdańska, które zostały mu zakwestionowane”.

Jesienią 1971 r. Tadeusz Walendowski wraz z Krzysztofem Kieślowskim, Andrzejem Titkowem i Witoldem Stokowcem zrealizowali film dokumentalny poświęcony VI Zjazdowi PZPR pod tytułem „Robotnicy”. Przynajmniej w założeniu miał to być swego rodzaju sondaż socjologiczno-społeczny nastrojów po grudniu 1970 r., toteż jego autorzy mieli nieskrępowany dostęp do zakładów pracy. Ale wynik końcowy ich pracy został poddany gruntownej krytyce. Wedle opracowania SB: „Komisja kolaudacyjna nie zaakceptowała wielu fragmentów z uwagi na wrogie sformułowania i treści polityczne. Na przykład na filmie były sekwencje, że wskazywano na konieczność zmiany nazwy partii na Polską Partię Komunistyczną, pozbawienia Komitetu Centralnego prawa wybierania członków bez oddolnych decyzji, odebrania wojsku i milicji specjalnych uprawnień itp. (…) Walendowski pełnił w ekipie funkcje socjologa-asystenta przygotowującego do zdjęć ludzi, (…) zadawał może najbardziej drażliwe pytania w sensie politycznym, bowiem, jak stwierdził, chroni go fakt realizacji filmu dla potrzeb VI Zjazdu”. Film został pocięty przez cenzurę, przemontowany bez zgody autorów i ukazał się pod zmienionym tytułem: „Gospodarze”.

Wprawdzie absolutorium Walendowski uzyskał w 1973 r., uniemożliwiono mu jednak nakręcenie pracy dyplomowej. Nie mógł też znaleźć żadnej pracy. W 1974 r. przeniósł się więc wraz z żoną, obywatelką USA Anną Erdman (wnuczką Melchiora Wańkowicza), dwoma synami Dawidem i Eliaszem, do Warszawy. Sporo jeździł po świecie, a ze Stanów Zjednoczonych przywiózł obfity materiał filmowy do planowanych filmów dokumentalnych na temat tamtejszej demokracji. SB pilnowała, żeby z planów tych nic nie wyszło. Z zagranicy Walendowski przywoził też mnóstwo książek pozbawionych w Polsce tzw. debitu pocztowego. Zaczęły się drobiazgowe kontrole na granicy.

Narzekania Walendowskiego docierały do SB: [Walendowski] „Twierdził, że bezpieka depcze mu po piętach, gdyż na granicy szukali wszędzie i u każdej osoby jadącej w samochodzie, nie oszczędzając w tym względzie syna Dawida i jego zabawek”.

Bezrobotny Walendowski zaczął wydawać domowym sposobem pisemko „Teatr uliczny i domowy”, prezentując w nim małe formy literackie. Jedna z nich, napisana najprawdopodobniej w 1975 r., nosiła tytuł „Przepraszam, czy tu biją”. Stała się ona kanwą głośnego filmu Marka Piwowskiego. Walendowski był w czasie jego kręcenia II reżyserem, grał też jednego z milicjantów.

3 listopada 1976 r. w czasie rewizji w mieszkaniu Jacka Kuronia funkcjonariusze SB znaleźli dokument opisujący cele i zasady pracy niezależnej struktury zajmującej się gromadzeniem i dokumentowaniem działalności kulturalnej powstającej obok lub wbrew mechanizmom PRL. Ajencja Kultury Nieoficjalnej – bo taką nazwę nosiła inicjatywa – miała gromadzić dzieła niezależnych twórców, prowadzić bibliotekę i niezależny biuletyn. Funkcjonariusze prowadzący przeszukanie w mieszkaniu Kuronia szybko zainteresowali się pomysłodawcą Ajencji. Nie było trudno go znaleźć, zwłaszcza że autor był podpisany pod projektem: „Tadeusz Walendowski, Warszawa, ul. Puławska 10 m. 35, tel. 49-75-91”.

18 listopada 1976 r. SB KSMO w Warszawie założyła sprawę operacyjnego rozpracowania (SOR) kryptonim „Reżyser”, w ramach której przez następne lata wnikliwie rozpracowywano Walendowskiego. Kontrolowano jego korespondencję, okresowo śledzono, założono mu podsłuch telefoniczny. Pod ścisłą inwigilacją agentów SB znalazło się mieszkanie Walendowskich na Puławskiej i domek w Józefowie.

Informacje zbierane przez komunistyczną policję szybko potwierdziły „negatywną postawę figuranta”. Już dwa tygodnie po założeniu sprawy doszło do brzemiennego w skutki wydarzenia. 30 listopada 1976 r. Walendowski wziął udział w Domu Literatury w nieformalnym spotkaniu ze znanym pisarzem i dysydentem Stanisławem Barańczakiem. Kiedy do obecnych dotarła wiadomość, że odwołano spotkanie pisarza w bródnowskim Ośrodku Kultury, Walendowski zaproponował, by odbyło się ono u niego w domu. Na Puławską dotarło około 50 osób. Spotkanie prowadził Jan Walc, a Barańczak czytał swoje niepublikowane utwory.

Agent SB: „Spotkałem Walendowskiego gdy spacerował po podwórzu z psem. Podczas krótkiej rozmowy dowiedziałem się, że pies ma 3 miesiące, wabi się Bari i kosztował 8,5 tys. złotych”

Tak narodziło się jedno z najciekawszych zjawisk kulturalnych Warszawy końca lat 70. – Salon Niezależnej Kultury. W latach 1976 – 1978 odbyło się w nim około 30 spotkań, na których prelegentami byli między innymi, Halina Mikołajska, Witold Sułkowski, Tadeusz Konwicki, Wiktor Woroszylski, Marek Nowakowski, Janusz Szpotański, Kazimierz Orłoś, Stefan Kisielewski, Jacek Kleyff, Tomasz Burek, Andrzej Kijowski i Leszek Szaruga.

Spotkania u Walendowskiego stały się na tyle ważne i ciekawe, że w środy na Puławskiej 10/35 pojawiało się wielu czołowych opozycjonistów, wśród nich m.in. Antoni Macierewicz, Adam Michnik, Jan Lityński, Jan Józef Lipski, Zbigniew Romaszewski. Na sporządzonej przez SB liście częstych bywalców salonu znalazło się ponad 200 osób. Na jednym ze spotkań Andrzej Seweryn i Maciej Rayzacher czytali wydrukowane przez podziemne wydawnictwa dokumenty komunistycznej cenzury.

Na innym spotkaniu, 14 grudnia 1977 r., zaprezentowano wystawę plakatu Czesława Bieleckiego „o jednoznacznej negatywnej wymowie politycznej”. W październiku 1978 r. u Walendowskiego koncertował Jacek Kaczmarski. Wedle doniesienia obecnego tam agenta SB: „śpiewał poezję, dużo tekstów o zabarwieniu politycznym, krytyka totalitaryzmu, obozu NKWD, UB, krytyka E. Gierka”. Oczekiwanie na rychłą zmianę obecnych systemów na świecie”.Rozpracowanie salonu Walendowskiego nie przedstawiało dla SB większych kłopotów. Na spotkaniach pojawiało się do trzech agentów („Roman”. „Elżbieta”, „VOX”), którzy potem składali stosowne sprawozdania. Ciekawe są też donosy TW „Jarosława”, który był „gospodarzem domu”, w którym mieszkał Walendowski. Precyzyjnie notował, kto przychodził do „Reżysera”, jak był ubrany, ile butelek mleka zużywała jego rodzina. W jednym z meldunków relacjonował: „We wtorek spotkałem Walendowskiego około godz. 12-tej, gdy spacerował po podwórzu z psem. Podczas krótkiej rozmowy dowiedziałem się, że pies ma 3 miesiące, wabi się Bari i kosztował 8,5 tys. złotych”.

Sam gospodarz salonu oraz inni opozycjoniści utrudniali działalność SB w sposób umiarkowany. Walendowski wysyłał zaproszenia na spotkania pocztą, dzięki czemu SB z wyprzedzeniem dysponowała listą znacznej części jego uczestników. Na jednym ze spotkań Konrad Bieliński z Niezależnej Oficyny Wydawniczej („Nowa”) pojawił się umazany po łokcie w farbie drukarskiej. Dla kilkudziesięciu zgromadzonych osób było oczywiste, czym się wcześniej zajmował. Także na spotkaniach, mimo obecności osób mniej znanych, rozmawiano o kolportażu literatury, drukowanych aktualnie książkach oraz zaangażowaniu poszczególnych osób w rozmaite przedsięwzięcia. Dlatego dziś akta sprawy kryptonim „Reżyser” stanowią ciekawą dokumentację działalności ówczesnej opozycji.

SB działała wobec „salonu” w sposób zdumiewająco ostrożny. Trudno jednoznacznie stwierdzić dlaczego. Pewną rolę mogła tu odgrywać częsta obecność na spotkaniach rozmaitych zachodnich dziennikarzy, a przede wszystkim zaprzyjaźnionych z Walendowskim i Anną Erdman amerykańskich dyplomatów. Działania operacyjne bezpieki ograniczały się przede wszystkim do przysyłania na spotkania swoich agentów i szykan wobec gospodarzy. Wszystko to bez rezultatu. Wedle dokumentów SB z teczki „Reżysera”: „Podejmowane dotychczas w stosunku do wyżej wymienionego działania operacyjne (…) nie zmieniły postępowania wymienionego, a wykazały, że lekceważy on sobie całkowicie organa administracji państwowej i zamierza kontynuować szkodliwą politycznie działalność”.Funkcjonariusze SB zaczęli dostrzegać, że mieszkanie na Puławskiej jest nie tylko miejscem swobodnej wymiany myśli, lecz także pełni ważną rolę integracyjną dla opozycji: „Na podkreślenie zasługuje okoliczność, iż w trakcie tych spotkań – grupujących każdorazowo od kilkudziesięciu do stu kilkudziesięciu uczestników – kolportuje się nielegalne publikacje oraz bezdebitowe pozycje zagraniczne, prowadzi się ich sprzedaż, a także wymienia się poglądy na temat antysocjalistycznej działalności. »Salon Niezależnej Kultury« jako zalążek dywersyjnego oddziaływania w sferze kultury spełnia rolę służebną wobec istniejących grup antysocjalistycznych, stanowiąc transmisję w docieraniu do różnych środowisk”.

Rzeczywiście, Puławska 35/10 była miejscem przedstawiania rozmaitych poglądów politycznych i ostrych niekiedy polemik. Tak było na przykład 11 lutego 1979 r., kiedy u Walendowskich byli m.in. Aleksander Hall i Jacek Bartyzel, wydawcy gdańskiego „Bratniaka”. Ich odwoływanie się do tradycji Narodowej Demokracji i krytyczny stosunek do marca 1968 r. wywołały niechętną reakcję Jana Józefa Lipskiego, Adama Michnika i Jana Lityńskiego. „Traktat o gnidach” Piotra Wierzbickiego też nie spotkał się z ciepłym przyjęciem KOR-owskiej lewicy.

Ciekawy i dość charakterystyczny przebieg miał wieczór poezji Jacka Bieriezina z 21 marca 1979 r., na którym autor czytał fragmenty swoich niepublikowanych utworów „Biografia” i „Życzenia świąteczne”. Wedle raportu SB: „Obydwie pozycje napisane są w tonie żartobliwym, są typowym paszkwilem politycznym. »Biografia« nawiązuje do okresu stalinowskiego, zawiera m.in. krytykę systemu szkolnictwa, totalitaryzmu itp. Zawiera m.in. takie stwierdzenia, jak: »urodziłem się w Uzbekistanie, w 1947 r. podczas okupacji sowieckiej«”. Prócz wyżej wspomnianych w 1979 r. w salonie Walendowskich wystąpili między innymi Jacek Kuroń, Paweł Śpiewak i ówczesny redaktor naczelny „Więzi” Tadeusz Mazowiecki.

Za tę działalność Tadeusza i Annę Walendowskich spotykały rozmaite nieprzyjemności. Walendowski nie miał większych szans na realizację jakiegokolwiek filmu ze względu na przeciwdziałanie Służby Bezpieczeństwa. Anna, obywatelka USA, lekarka, nie mogła uzyskać stałej pracy. Oboje żyli w zasadzie ze skromnego majątku pozostawionego przez Melchiora Wańkowicza i pomocy rodziny z USA. Mieli dwoje dzieci, a szykany władz i aparatu bezpieczeństwa powodowały brak perspektyw życiowej stabilizacji.

W czerwcu 1979 r. Walendowscy złożyli podanie o możliwość trzyletniego wyjazdu do USA. Służba Bezpieczeństwa uznała, że będzie to najlepsze rozwiązanie sprawy: „Wyjazd T. Walendowskiego spowoduje zawieszenie w sposób naturalny działalności Salonu Niezależnej Kultury tak w aspekcie negatywnej indoktrynacji, jak i kolportażu nielegalnej i bezdebitowej literatury (…) nieobecność Walendowskiego wykluczy także w naturalny sposób oddziaływanie z jego strony na szereg osób z chronionych środowisk, w szczególności dotyczy to środowiska młodych filmowców, plastyków i częściowo także akademickiego”.

Walendowscy otrzymali pozwolenie na wyjazd. Przy przekraczaniu granicy zaplanowano dokładną kontrole ich bagażu. Chodziło o to, by ewentualnie uniemożliwić im wywóz z kraju jakichkolwiek nielegalnych wydawnictw. Potem funkcjonariusze SB złożyli jeden z ostatnich meldunków w tej sprawie: „1 września 1979 r. o godz. 11.40 samolotem linii PANAM odleciał z GPK – Okęcie figurant sprawy operacyjnego rozpracowania Tadeusz Walendowski wraz z żoną Anną Erdman i synami Dawidem i Eliaszem”.

SB śledziła Walendowskich do ostatniego dnia ich pobytu w kraju. Ustaliła nawet, że zabrali ze sobą 12 sztuk bagażu i psa. Na lotnisku żegnali ich liczni opozycjoniści, wśród nich Jan Lityński, Jacek Kuroń i Antoni Macierewicz. Z tych scen pożegnań w teczce „Reżysera” zachowały się operacyjne fotografie.

W Stanach Zjednoczonych Walendowski bardzo szybko odnalazł się w polonijnych środowiskach działających na rzecz niepodległości kraju. Organizował i przerzucał do Polski pieniądze, między innymi dla oficyny wydawniczej „Nowa”, na ręce Mirosława Chojeckiego.

W 1980 roku Wolna Europa poinformowała, że Walendowski złożył obszerne zeznanie w Kongresie, które w sposób precyzyjny obrazowało metody i skalę szykan wobec niezależnego myślenia i działania w PRL. Wedle sprawozdania śledzącej jego działalność SB: „podkreślił również rolę Radia Wolna Europa jako skutecznego narzędzia propagandy antykomunistycznej”.

W pierwszym kwartale 1980 r. na łamach emigracyjnego pisma „Pomost” Walendowski zaapelował do polskiego wychodźstwa o budowę prawdziwego pomostu, który stanowiłby wsparcie dla opozycji w kraju: „Pomoc z Zachodu może wydawać się (…) mało znacząca. Tak jednak nie jest. Większość sprzętu drukarskiego w rękach opozycji pochodzi właśnie stąd. Właśnie to jest Wasz wkład, który może zdecydować o wyniku walki o wolne słowo prowadzonej w Kraju. Na nic zda się poświęcenie i odwaga niezależnych wydawców i drukarzy, jeśli pozostawimy ich z pustymi rękami, jeśli nie zapewnimy im stałych dostaw powielaczy, matryc, farby drukarskiej, które są ich bronią i amunicją.”

Te słowa i dalsza działalność Tadeusza Walendowskiego miały dla Polski duże znaczenie. Za parę miesięcy miała przecież powstać „Solidarność”.W mieszkaniu na Puławskiej 10/35, w którym odbywały się spotkania Salonu Niezależnej Kultury Walendowscy zameldowali przed wyjazdem z Polski Piotra Naimskiego. Ostatniego dnia pobytu zostawili kartkę pod tytułem „Co komu dać (testament nasz)”, w którym rozdysponowali wśród przyjaciół pozostałe w mieszkaniu rzeczy, w tym nielegalną literaturę i książki. Ostatnim obdarowanym bibułą był Antoni Macierewicz. Potem Walendowscy zakończyli list słowami: „Przepraszamy za bałagan. Tadek”.

***Tadeusz i Anna Walendowscy umierali tak jak żyli, razem. Bezskutecznie walczyli z nowotworem. On odszedł 27 lutego 2004 r., dwa tygodnie później, 30 marca zgasła Anna. Za życia ich działalność dla Polski nie została należycie uhonorowana. Dopiero we wrześniu 2006 roku prezydent RP Lech Kaczyński przyznał im wysokie odznaczenia państwowe.

Rodzina Tadeusza Walendowskiego pochodziła ze Lwowa. W 1946 r. Edmund i Maria Walendowscy repatriowali się wraz z dwuletnim synkiem Tadeuszem i osiedli w Łodzi. Tadeusz skończył tu liceum, a w 1962 r. zaczął studia na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego. Już wtedy był zdecydowanym antykomunistą. Wedle notatki funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa: „głosił (…) teorię o nowym modelu państwa opartego przede wszystkim na naukowcach, którzy w niedalekiej przyszłości obejmą władzę. (…) Zgodnie z tą teorią Walendowski uważał, że z chwilą zdobycia władzy należy bezwzględnie rozliczyć się z aparatem ucisku MO i SB”.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał