Marka Jurka droga przez pustynię

Marek Jurek był już i partyjnym liderem, i nauczycielem historii. Przewodniczącym Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz marszałkiem Sejmu. Po ostatnich wyborach jest politykiem poza polityką. I przykładem na to, jak ideologia przegrywa z pragmatyzmem

Aktualizacja: 02.02.2008 21:30 Publikacja: 02.02.2008 02:25

Marka Jurka droga przez pustynię

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Raz na dwa tygodnie, w garniturze, z szarą torbą przewieszoną przez ramię, kupuje na Dworcu Centralnym bilet do Zielonej Góry. Na tamtejszym uniwersytecie uczy historii cywilizacji chrześcijańskiej czasów nowożytnych. Ma okazję opowiedzieć o losach sir Tomasza Morusa, postaci szczególnie mu bliskiej. Angielski kanclerz na dworze Henryka VIII wsławił się nieposłuszeństwem wobec władzy świeckiej: nie zaakceptował kolejnego małżeństwa króla, nie uznał w nim także głowy Kościoła, za co został ścięty.

Przypadek Marka Jurka nie był tak spektakularny. Kulminacja nastąpiła 13 kwietnia Roku Pańskiego 2007 (tak właśnie, po chrześcijańsku, zwykł był zapisywać daty). Tego dnia – a Jurek był wtedy jeszcze wiceprzewodniczącym rządzącego PiS oraz marszałkiem Sejmu – izba niższa parlamentu miała poprawić konstytucję tak, by znalazł się w niej zapis o ochronie życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci. Praca nad projektem, urabianie posłów, budowanie – jak to określał – „koalicji sumień“ zajęły mu wiele miesięcy. Za zmianami głosowało 60 proc. posłów. Do ich przeprowadzenia potrzeba było 2/3 głosów.

„Przegraliśmy“, zanotował Jurek w pamiętniku. I ujawnił swe prywatne zapiski w miesięczniku „Christianitas“, piśmie tradycyjnych katolików. Z pamiętnika można się dowiedzieć o blokowaniu jego działań przez partyjnych kolegów i o spotkaniu z premierem, na którym Jarosław Kaczyński miał mu rzucić w twarz: „agent albo wariat“.

W uznaniu zasług dla poszanowania zasad katolickich i fundamentalnych wartości cywilizacji europejskiej w grudniu ub.r. Marek Jurek otrzymał w Rzymie nagrodę Giuseppe Sciacca. Drugim z nagrodzonych był kardynał Angelo Bagnasco, przewodniczący episkopatu Włoch, a jednym z wcześniejszych laureatów nagrody jest kardynał Joseph Ratzinger, który odbierał ją już jako papież.

Granica pragmatyzmu

Działania Marka Jurka zostały zatem w pewien sposób docenione. Spektakularne zerwanie z PiS stanowiło pewne zaskoczenie, bo działając w polityce, Marek Jurek miał opinię człowieka ideowego, ale jednocześnie pragmatyka. W roku 1989, choć wielu jego kolegów było przeciwnych Sejmowi kontraktowemu, on wystartował i został posłem. Potrafił wyjść z sali obrad, by umożliwić wybór Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta. Podobnie w 1995 r., gdy przyjął od Lecha Wałęsy propozycję zasiadania w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, choć ZChN był wtedy w opozycji do prezydenta. Także w PiS nauczył się zaciskania zębów i zawierania kompromisów. Jak w styczniu 2006 r., podczas sporu o termin przyjęcia budżetu, który mógł doprowadzić do rozwiązania Sejmu. Tylko najbliższe otoczenie wiedziało, ile kosztuje go przepychanie się z Markiem Kotlinowskim o fotel marszałka na oczach mediów. Po przegranym głosowaniu konstytucyjnym powiedział jednak: dość.

– Odniosłem wtedy wrażenie, że nie ma już kompromisów, które mógłby zawrzeć. Zrozumiał, że cel, do którego dążył, jest w tym parlamencie nie do osiągnięcia – mówi poseł Paweł Zalewski, który odszedł z PiS kilka miesięcy po Jurku. Jednak odszedł po wyborach, i nie stracił miejsca w parlamencie.

Marek Jurek nigdy nie był liderem, który w partii buduje sobie silne zaplecze. Z PiS wyszedł więc jedynie z kilkoma najbliższymi współpracownikami: Arturem Zawiszą, Marianem Piłką, Małgorzatą Bartyzel i Dariuszem Kłeczkiem. Liczył na więcej.

Moment na odejście z PiS i tworzenie nowego ugrupowania, któremu nadał nazwę Prawica Rzeczypospolitej, był najgorszy z możliwych. Kilka miesięcy po frondzie Jurka okazało się, że w październiku odbędą się wybory, które od dwóch lat wisiały w powietrzu. I które doprowadziły do powstania systemu w zasadzie dwupartyjnego, gdzie główny spór polityczny toczy się pomiędzy PO a PiS. Prawica Rzeczypospolitej – podobnie jak inne ugrupowania pozaparlamentarne, które nie przekroczyły progu 3 proc. głosów – nie dostaje dotacji od państwa. Sprzyja to utrwalaniu obecnego układu politycznego. Gdy jakaś partia traci prawo do finansowania z budżetu, ma małe szanse na powrót do parlamentu, a co za tym idzie – na odzyskanie dostępu do budżetowych pieniędzy. Koło się zamyka.

Jednak Marek Jurek – twórca terminu „imposybilizm“, erudyta, który w budowaniu IV RP odegrał znaczącą rolę – stawia dziś inną polityczną diagnozę: układ, w którym główną rolę odgrywają dwie potężne, zasilane z budżetu partie, nie jest ostateczny. PiS i PO to partie wyborcze, nastawione na władzę. A jeden z jego najbliższych współpracowników Marian Piłka doprecyzowuje: – Kryzys systemu partyjnego doprowadzi do jego załamania, bo partie przekształciły się w przedsiębiorstwa wyborcze. Politycy nie wskazują już dróg rozwoju, nie odpowiadają na podstawowe pytania cywilizacyjne.

Stąd nadzieja, że PR ma szanse na uzyskanie takiego poparcia, które pozwoli jej uzyskać status partii parlamentarnej. Pierwszy test – start w egzotycznej koalicji z LPR oraz UPR do Sejmu oraz samodzielny start liderów do Senatu – zakończył się jednak porażką. Sam Jurek startował do Senatu z Piotrkowa Trybunalskiego. Wybrał okręg, w którym był posłem.

– Chciałem, żeby ocenili mnie ci, którzy mnie wybrali – tłumaczy. Tam działał na rzecz budowy drogi S8. Spotykał się z wyborcami. Jego plakaty z hasłem „Honor i odpowiedzialność“ widać było wszędzie. Do tego wystąpienia na wiecach, spacery z prezydentem Piotrkowa, spotkania w parafiach, na które zaproszenia rozlepiali czasem życzący mu sukcesu księża.

Sondaże, które zamawiał sztab, raz dawały mu miejsce pierwsze, raz drugie. Jednak anegdota, którą opowiada się w PiS, by wzmocnić morale w szeregach, głosi, że gdy Jurek zdecydował się startować do Senatu z Piotrkowa, sztab wyborczy PiS namawiał Jarosława Kaczyńskiego, by wyznaczył mu mocnych kontrkandydatów ze sławnymi nazwiskami. Prezes miał powiedzieć: „Nie trzeba. Przegra z tymi, których mamy. Będzie bardziej bolało“.

Pokonali go dyrektor Zakładu Robót Inżynieryjno-Budowlanych przy kopalni Bełchatów i radny gminy Regnów i sejmiku łódzkiego z PSL Piast.

Przyjął to ze spokojem Hioba. – Wygrałem z większością kandydatów partii parlamentarnych – tłumaczy. Do tych wyborów ludzie szli jak na plebiscyt. Głosowali na kandydatów dwóch zwaśnionych partii. A polityk nie może być nastawiony wyłącznie na zdobycie władzy. Musi ponosić ryzyko w imię tego, w co wierzy. – Jeśli jest cokolwiek dyskomfortowego w mojej sytuacji, to fakt, że ludzie o to pytają – dodaje. – Raz się wygrywa, raz przegrywa. A w historii zapisują się ci, którzy potrafią trwale zmienić jej bieg.

– Jego postawa ideowa budzi szacunek wielu osób. Na pewno jest grupa wyborców, która go popiera. Jest miejsce dla poglądów, które głosi. Jednak to, czy je wykorzysta, zależy od niego – mówi poseł Paweł Zalewski.

Tak naprawdę najważniejsze jest pytanie, czy Marek Jurek potrafi zbudować partię. W osiem miesięcy od ogłoszenia, że powstaje Prawica Rzeczypospolitej, nadal tkwi ona bardziej w głowach jej przywódców niż w realnym świecie. Sam lider tłumaczy: – W budowaniu struktur przeszkodziły nam wybory.

Jednak jego kolega Marcin Libicki, który wspólnie z Jurkiem przeszedł polityczną drogę od czasów opozycji, już w chwili wychodzenia z PiS powątpiewał w organizacyjny talent Jurka i jego politycznych zwolenników. Po wstępnej deklaracji, że środowisko poznańskie odchodzi wraz z Jurkiem, Libicki zmienił decyzję i pozostał w partii Kaczyńskiego. Jednocześnie tak opisał twórców Prawicy Rzeczypospolitej: „Odnoszę wrażenie, że są to ludzie, którzy zawsze mieli piękne cele i byli im oddani, ale nigdy nie uczestniczyli w życiu administracyjnym partii. Żaden z nich nie był szefem regionu, żaden nie miał swojego zaplecza“.

Marek Jurek taką opinią czuje się urażony: – Dwukrotnie byłem szefem regionu w PiS, na Podkarpaciu i w Piotrkowskiem, i partia odniosła wtedy sukces wyborczy. W okręgu, w którym nie mieliśmy żadnego mandatu, zdobyliśmy cztery.

Różnica zdań sprawiła jednak, że po wielu latach wspólnej wędrówki kontakty Marcina Libickiego i Marka Jurka sprowadzają się do świątecznych życzeń.

Budowanie partii utrudnia brak pieniędzy, ale także cechy osobowościowe. Marek Jurek nie jest typem przywódcy, który stanie na mównicy i porwie za sobą tłum. To także nie brat łata, który w uznaniu zasług dzielnego plakatowania miasta zabierze młodych współpracowników na piwo. Z wieloma współpracownikami, którzy pracowali dla niego wiele lat, nie zdążył jeszcze przejść na „ty“. Choć żartuje, bywa ironiczny – wobec rozmówcy zachowuje zawsze poprawny dystans. A elektorat ceni bezpośredniość. I chętniej wybaczy alkoholizm niż intelektualizm.

Struktury partii rodzą się więc w bólach. Istnieją już ponoć w połowie okręgów wyborczych, głównie na wschodzie. Od Ostrołęki do granicy południowej i od Konina na wschód. – Na naszej pierwszej konferencji po wyborach byli delegaci z terenów od Szczecina do Przemyśla, od Jeleniej Góry do Olsztyna – podkreśla Jurek.

Partia ma też warszawską siedzibę w prywatnie wynajętym biurze. Raz na miesiąc, czasem częściej, odbywa się tam posiedzenie zarządu głównego.

Wewnątrz partii, jak w mikrokosmosie, rozgrywają się dramaty, których nie sposób dostrzec bez użycia lupy. Znane dobrze z początku lat 90., z burzliwego życia prawicowych partii kanapowych. Ot, choćby ten z Górnego Śląska, gdzie działacze PR w sejmiku wojewódzkim – nie pytając nikogo o zdanie – dogadali się z PO, PSL i LiD i zawarli koalicję. Wydelegowany radny miał rozmawiać o większości, ale bez komunistów. Zrobił dokładnie odwrotnie. W związku z tym został wraz z kolegami z partii wykluczony, organizację rozwiązano, klub Prawicy przestał istnieć.

Ale partia Marka Jurka cieszy się też sukcesami. Buduje struktury w innych sejmikach wojewódzkich, szczyci się gronem radnych różnych szczebli. – W Polsce taki nurt był zawsze. Niestety, często bywał katapultą dla ambitnych polityków, którzy się od niego odbijali i lądowali wszędzie: od Samoobrony przez PO do PiS – mówi Jurek.

Jest kulturalny i układny – sprawia wrażenie, jakby był za szybą. A elektorat ceni bezpośredniość. I chętniej wybaczy alkoholizm niż intelektualizm

Przyznaje, że partii byłoby łatwiej, gdyby miała w parlamencie choć jednego przedstawiciela. Nie traci jednak wiary: – Na dłuższą metę pewne idee odnajdują się w inny sposób. Partie polityczne część z nich muszą przejmować. Czasem skuteczniej jest oddziaływać na partie spoza parlamentu.

Pociesza się także Jurek: – W naszym gronie jest dobra atmosfera. Wszyscy są zadowoleni, że jesteśmy razem. W wyborach senackich zdobyliśmy wspólnie ćwierć miliona głosów. To świadczy o zdolności zdobywania poparcia społecznego.

Mają już plan działania: przede wszystkim przygotować się na wybory do Parlamentu Europejskiego. Przez rok muszą wyłonić dobrych kandydatów. – Jeśli będzie taka potrzeba, będę kandydował – deklaruje Jurek.

Chcą się skupić na kilku tematach, przede wszystkim na polityce prorodzinnej i cywilizacji życia oraz na określeniu miejsca Polski w Europie. Ale tak naprawdę dla partii najważniejsza jest inna kwestia. W Sejmie poprzedniej kadencji złożyli projekt ustawy o zmianie finansowania partii politycznych, tak by każdy obywatel mógł przekazać część podatku na określone ugrupowanie. W ten sposób pieniądze trafiałyby też do formacji będących poza parlamentem. Twierdzą, że uzyskali publiczną deklarację, że PO złoży projekt takiej właśnie ustawy. – Czy bez wielkich pieniędzy można prowadzić działalność polityczną? Gdyby było tak, że nie można, to byłby dostateczny powód, by przeciw temu działać – mówi Jurek.

Na razie jednak prawie zniknęli z przestrzeni publicznej. Jest debata o religii w szkołach, o in vitro – Marka Jurka nie ma. Czas dyktatury medialnej skazuje bowiem polityka pozaparlamentarnego na niebyt. Radio Maryja czasem dzwoni, do Torunia jednak już nie zaprasza.

Marszałek zdaje się tego nie zauważać. Jeśli zaś widzi problem, stara się nie przejmować. Jak chce docierać do opinii publicznej? Zajmując stanowisko. – Marek Jurek pisze teraz polityczne „Credo“ – informuje Piłka. Książkę dotyczącą własnej oceny sytuacji politycznej. Jednak bieżące spostrzeżenia zamieszcza w Internecie. Pamiętnik zmienił w blog.

Wpisy – jak sam marszałek – są powściągliwe, lakoniczne, pozbawione emocji. Swemu stylowi – lapidarnemu i pełnemu dystansu do świata – pozostał wierny w wirtualnym świecie. O umorzeniu sprawy grupy trzymającej władzę pisze: „Bezkarność takich praktyk oznacza po prostu tolerancję dla ich utrwalania“. O Joannie Senyszyn, wiceprzewodniczącej SLD, która okazała się też felietonistką „Faktów i Mitów“: „Jej działalność dotyka więc odpowiedzialności całego SLD. I zmusza do postawienia pytania o stosunek całej tej formacji do antykatolickiego ekstremizmu“.

Próżno w blogu szukać choćby śladu prywatności. A w domu Jurków pod Piasecznem życie rodzinne po latach wróciło do normy. Nie kręci się już tylko wokół polityki i nie tylko wokół jednej osoby, czyli Marka Jurka. Czasem usiądą razem, by obejrzeć, jak diabeł ubiera się u Prady, czasem wyjdą na spacer. Lub skoncentrują uwagę na amerykańskim futbolu. W niedzielę marszałek z synem i córką Marysią oglądają play-off amerykańskiej ligi NFL (żona Iza i córka Zosia się tym nie interesują). – W Polsce mamy tak mało transmisji, że trudno mówić o kibicowaniu – mówi Marek Jurek. Żałuje, bo to dla niego bardzo finezyjny sport. – Jeżeli odbierający ma dotrzeć do linii końcowej, to musi pokonać innych stojących zawodników ze zręcznością slalomisty – wyjaśnia.

Jurek do tej pory był politykiem zręcznym. Potrafił zjednać sobie nawet wrogów.

Artur Zawisza pociesza: – Przyjdzie moment, gdy dodatek do obecnej sceny politycznej stanie się rzeczą główną. Polityka wymaga czasem drogi przez pustynię.

Tomasz Morus zasłynął nie tylko z trzymania się zasad. Jest autorem „Utopii“, dzieła o państwie tak doskonałym, że aż nierealnym. Marek Jurek zwykł powtarzać, że warto angażować się tylko w sprawy niepewne, bo tylko wtedy można mieć wpływ na ich wynik. Czy tworząc Prawicę Rzeczypospolitej, tworzy utopię? – Nie boję się, że powtórzę los Jana Łopuszańskiego – zapewnia pytany o byłego kolegę z ZChN, który po politycznych woltach zapadł w niebyt. – Bardziej bałbym się utraty przekonań niż tego, że nie będę miał okazji się nimi dzielić.

Raz na dwa tygodnie, w garniturze, z szarą torbą przewieszoną przez ramię, kupuje na Dworcu Centralnym bilet do Zielonej Góry. Na tamtejszym uniwersytecie uczy historii cywilizacji chrześcijańskiej czasów nowożytnych. Ma okazję opowiedzieć o losach sir Tomasza Morusa, postaci szczególnie mu bliskiej. Angielski kanclerz na dworze Henryka VIII wsławił się nieposłuszeństwem wobec władzy świeckiej: nie zaakceptował kolejnego małżeństwa króla, nie uznał w nim także głowy Kościoła, za co został ścięty.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Pułapka na myszy”: Mieszczańska stateczność podszyta obsesją
Plus Minus
Jan Žižka, czyli ręka boga
Plus Minus
Bartosz Marczuk: Przyszedł „zapyziały” rząd PiS i wdrożył supernowoczesne 500+
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Max Verstappen: Maszyna do wygrywania