Raz na dwa tygodnie, w garniturze, z szarą torbą przewieszoną przez ramię, kupuje na Dworcu Centralnym bilet do Zielonej Góry. Na tamtejszym uniwersytecie uczy historii cywilizacji chrześcijańskiej czasów nowożytnych. Ma okazję opowiedzieć o losach sir Tomasza Morusa, postaci szczególnie mu bliskiej. Angielski kanclerz na dworze Henryka VIII wsławił się nieposłuszeństwem wobec władzy świeckiej: nie zaakceptował kolejnego małżeństwa króla, nie uznał w nim także głowy Kościoła, za co został ścięty.
Przypadek Marka Jurka nie był tak spektakularny. Kulminacja nastąpiła 13 kwietnia Roku Pańskiego 2007 (tak właśnie, po chrześcijańsku, zwykł był zapisywać daty). Tego dnia – a Jurek był wtedy jeszcze wiceprzewodniczącym rządzącego PiS oraz marszałkiem Sejmu – izba niższa parlamentu miała poprawić konstytucję tak, by znalazł się w niej zapis o ochronie życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci. Praca nad projektem, urabianie posłów, budowanie – jak to określał – „koalicji sumień“ zajęły mu wiele miesięcy. Za zmianami głosowało 60 proc. posłów. Do ich przeprowadzenia potrzeba było 2/3 głosów.
„Przegraliśmy“, zanotował Jurek w pamiętniku. I ujawnił swe prywatne zapiski w miesięczniku „Christianitas“, piśmie tradycyjnych katolików. Z pamiętnika można się dowiedzieć o blokowaniu jego działań przez partyjnych kolegów i o spotkaniu z premierem, na którym Jarosław Kaczyński miał mu rzucić w twarz: „agent albo wariat“.
W uznaniu zasług dla poszanowania zasad katolickich i fundamentalnych wartości cywilizacji europejskiej w grudniu ub.r. Marek Jurek otrzymał w Rzymie nagrodę Giuseppe Sciacca. Drugim z nagrodzonych był kardynał Angelo Bagnasco, przewodniczący episkopatu Włoch, a jednym z wcześniejszych laureatów nagrody jest kardynał Joseph Ratzinger, który odbierał ją już jako papież.
Granica pragmatyzmu